Przeczytasz w 6 min 09 gru 2024

Karolina Sulej: Kwakiutlowie pod choinką

tekst: Karolina Sulej
Przeczytasz w 6 min

Wolę robić prezenty, niż je dostawać – jest to jednak sztuka, w której zaczęłam niedomagać, kiedy weszłam w tę fazę życia dorosłego. 

W momencie, w którym wykonywanie jakichkolwiek codziennych obowiązków wymaga nieustannego śpieszenia się – moje prezenty są więc kupowane na ostatnią chwilę, dopracowywane po nocach, i pakowane z poczuciem porażki – mogłam lepiej wszystko zaplanować, zacząć wcześniej, wziąć pod uwagę, że nie wszystko dostanę od ręki.

Mam wyrozumiałych przyjaciół, którzy widzą przede wszystkim to, że bardzo mi na nich zależy i biorą mnie taką, jaką jestem – ze wszystkimi moimi wadami, tymi dotyczącymi darowania upominków oraz wszystkimi innymi. Jednak co roku obiecuję sobie, że wrócę do czasów, kiedy starałam się każdy prezent, w szczególności te dla najbliższych, planować niczym grę. Inspirowałam się strategią z jednego z moich ulubionych filmów „Amelii”, w którym główna bohaterka, zamiast po prostu umówić się na randkę z chłopakiem, w którym się zakochuje, tworzy dla niego cały szereg szarad, prawdziwą grę miejską.

Pamiętam, że zachwyciłam się tym. Jest we mnie wiele radości z życia, którą ktoś mógłby nazwać infantylną – cieszą mnie drobne szczegóły, czasem zupełnie banalne: przyglądanie się witrynom, warzywom na straganie, ubraniom ludzi, stadom ptaków na podwórku. Jestem podobna do filmowej Amelii i dzielę z nią przekonanie, że życie jest pełne magii i cudów – wystarczy im tylko trochę pomóc się wyeksponować.

Obdarowywanie jest czarowaniem rzeczywistości – intencja i okazja zamieniają zwykłe przedmioty, usługi, doświadczenia w symbolicznie znaczące fragmenty życia, które niosą symbole, historie i uczucia.

Jakbyśmy nagle sobie przypomnieli, że rzeczy dnia powszedniego także mogą nieść ze sobą takie narracje – każdy zakup może być prezentem, jeśli tego chcemy, to kwestia tego, jak go sobie opowiemy, jak przyjmiemy. To banał – jak już zapowiedziałam, chętnie się im uważnie przyglądam – jednak warto przypomnieć, że w podarowywaniu naprawdę nie chodzi o to, ile na prezent wydamy i nie o ilość produktów, jakie nachapiemy na wyprzedażach, w rytm świątecznej kolędy wypełniającej supermarket.

Dni świąteczne nieprzypadkowo są wolne od pracy – ustawowo – i takie mają być, przynajmniej w teorii. Tutaj chodzi przecież właśnie o zatrzymanie się w biegu i skoncentrowanie na tym, kim jest dla nas drugi człowiek, czy wciąż wiemy, jak mu albo jej sprawić przyjemność? To nie jest łatwa sztuka – a wyzwania zaczynają się już składania życzeń. Bo czego tu życzyć? Pójść w nic nieznaczącą ogólną formułkę? Nie, no – nie godzi się. Większość osób robi więc bezpiecznie – życzy innym tego, czego samemu by sobie życzyła.

Życzenia to jak dawanie prezentu, tylko siłą samego słowa – w które wierzymy, że stanie się performatywem, to znaczy zadziała sprawczo, pardon le mot – magicznie – i naprawdę sprawi, że składane życzenia się spełnią.

Żeby użyć jednego z najmodniejszych słów ( przynajmniej według Collins Dictionary of English) 2024 roku, będziemy tymi życzeniami „manifestować” dla kogoś powodzenie i szczęście. Zanim damy i powiemy, to trzeba jednak się nasłuchać, napatrzeć, zrobić miejsce dla drugiego człowieka w swojej mentalnej przestrzeni – nie dla fantazji o nim, nie dla swojej projekcji jego osobowości, ale dla niego – takim, jakim jest.

Wiem, że każdy z nas chciałby myśleć, że ma w pałacu swojego umysłu wielkie komnaty dla całej czeredy bliskich – ale warto spotkać się z rozsądkiem i przyznać, że w zafrasowanych głowach mieści nam się naprawdę niewiele i szczególnie cenić tych, którzy zagrzali tam miejsce. Te osoby warto świętować w święta i na co dzień – nawet drobnostkami, o których wiemy, że pokażą to, co dla wszystkich nas najważniejsze – żeby być widzianym, nie czuć się samotnym.

Każdy prezent, dla darującego i obdarowywanego, jest opowieścią o budowaniu więzi. Gest dawania i otrzymywania mówi o poczuciu bezpieczeństwa, zaufaniu, jest przypieczętowaniem sojuszu.

Rdzenne plemiona zamieszkujące Północno-Zachodnie Wybrzeże Ameryki Północnej posiadały ceremonię darowywania określaną mianem potlaczu – podkreślał przełomowe momenty życia członków społeczności. Towarzyszył narodzinom, inicjacji do tajnych związków, osiągnięciu pełnoletności, ceremoniom zaślubin oraz śmierci.

Potlacz pełnił również funkcję ekonomiczną umożliwiając redystrybucję żywności i dóbr. Był też swego rodzaju inwestycją lub „lokatą na przyszłość”. Wódz, który uszczuplił swój majątek organizując potlacz mógł być pewien, że zostanie zaproszony przez swego rywala w ramach rewanżu, co umożliwi mu odbudowanie zasobów. Każda rodzina posiadała imiona tytularne, a prawo do tytułu musiało być potwierdzone rozdzieleniem ogromnej ilości dóbr.

Całe życie tych zbiorowości było zorganizowane wokół przekazywania i otrzymywania dóbr i wynikających z tego symbolicznych oraz społecznych konsekwencji – jak zbadali to słynni XX-czni antropolodzy jak Franz Boas, Ruth Benedict czy Marcel Mauss. Współczesne społeczności budują się na bardziej złożonych systemach wymiany, ale dynamika wielu gestów społecznych – wyprawiania wesela, przygotowywania kolacji wigilijnej czy niedzielnego obiadu dla gości oraz – dawania prezentów, w swojej esencji ma coś z plemiennego, tak pozornie odległego w czasie i sensach, rytuału.

Daję ci prezent, a więc pokazuję ci, że mam nad tobą jakąś władzę, rozdaję prezenty na prawo i lewo czyli pokazuję, że mnie na to stać – mam mentalne, materialne i społeczne zasoby. Czy tak jest rzeczywiście, nie wiadomo, ale tutaj – podobnie jak dla rdzennych ludów Ameryki Północnej – liczy się show, liczy się teatr, a nie to, jakie uczucia są włożone w gest, nie jest istotna intymność, ale publiczne wykonanie i spektakularność. Podarowywanie i prezenty, od których zaczęłam ten tekst rządzą się regułami o innej dynamice – to kwestia tajemnej umowy między jednostkami, której większa wspólnota nie musi rozumieć, rodzaj więzi, który może wręcz ze wspólnoty większej jakoś wyłączać, jako więź niezrozumiała, ezoteryczna.

Mamy w sobie społeczną tolerancję na takie więzi, a nawet pewne ich idealizowanie, o ile nie są liczne – trzeba przecież nasze dobra stanowiły jednak jakąś wspólną walutę, były powszechnie wyceniane, wartościowane, widziane, układane. Marcel Mauss w swoim słynnym eseju „Szkic o darze” wskazywał, że w społeczeństwach archaicznych każda umowa społeczna wieńczyła się darowaniem prezentów, w założeniu dobrowolnych, w rzeczywistości obowiązkowych; te pozornie spontaniczne i dobrowolne akty podlegać miały ścisłym regułom, podlegały zasadzie wzajemności.

To więc, ile się osób mieści w naszym mentalnym pudełku oraz to, ile takich więzi większe wspólnoty są w stanie znieść, dobrze się ze sobą harmonizuje. Z radością więc znów postanowię dać czarodziejskie doświadczenia moim najbliższym, co zapewne skończy się na ezoterycznym dla wszystkich innych – porozumieniu, a całej czeredzie osób ze wspólnoty dam prezenty, które łatwo będzie zinterpretować. Pokażę jasno i publicznie, kogo cenię i lubię w jego roli społecznej, a ci, którzy będą chcieli mi pokazać, że mój status jest zasłużony, podarują z kolei prezenty mnie.

Każdy z nas da, żeby dostać i dostanie, żeby dać w zamian. Każdy też da coś niematerialnego, żeby coś równie niematerialnego i symbolicznego dać w zamian. Wspólnota zrozumienia i ezoteryczne więzi będą trwać. Rytuał dawania prezentów, choć tak powszechny, tak powtarzalny, jest głęboko ludzki i fascynujący. Jak pisał Mauss i to niech będzie zarazem podsumowaniem i moimi życzeniami na święta dla wszystkich czytelników i czytelniczek: Ludy, klasy, rodziny, jednostki będą mogły wzbogacić się i będą szczęśliwe tylko wtedy, gdy […] zasiądą wokół wspólnego bogactwa. Nie trzeba szukać daleko, by zobaczyć, czym jest dobro i szczęście. Ono jest tu, w narzuconym pokoju, w dobrze zorganizowanej pracy naprzemiennie samotnej i zbiorowej, w bogactwie zgromadzonym, a następnie rozdanym, we wspólnym szacunku i wzajemnej szczodrości wpajanych przez wychowanie.

Wszystkiego dobrego.


Mauss, M. (2001). Szkic o darze. Forma i podstawa wymiany w społeczeństwach archaicznych. W: tenże, Socjologia i antropologia. (s. 108-168). Warszawa: Wydawnictwo PWN.

Główna ilustracja: Ola Szmida

Karolina Sulej – pisarka, gamewriterka, podcasterka, kuratorka. Autorka takich książek jak „Rzeczy osobiste” oraz „Ciałaczki. Kobiety, które wcielają feminizm”. Doktorantka w Instytucie Kultury Polskiej. Posiadaczka trzech kotów.

Przeczytaj inne artykuły