Przeczytasz w 5 min 01 kwi 2024

Sylwia Chutnik: Poobijane kolana

tekst: Sylwia Chutnik
Przeczytasz w 5 min

O, podwórka wylane betonem! Piaskownice pełne mokrego piachu, z którego lepiło się najlepsze babki piaskowe. Do tej pory czuję między palcami twarde ziarenka. Dzieciństwo udomowione, pełne kryjówek, gonitw i strzelania z patyków. Na ile obraz podwórkowych szaleństw jest po latach jedynie sentymentalną podróżą w głąb własnych wspomnień, a na ile staje się on kroniką lat, w których mogliśmy zanurzyć się w beztrosce?

Podarte spodnie, „a dopiero co ci je kupiłam.” Dziura na kolanie, której nie da się zacerować. Można co najwyżej udawać, że tak miało być i że to specjalnie. Na skórze strup, którego nie wolno zdrapywać, ale i tak wiadomo, że się człowiek nie powstrzyma. Spodnie lądują u babci, może ona coś poradzi.

Jest też sukienka, za ładna do zabawy. „Zniszczysz, poplamisz, zakurzysz.” Wkłada się więc byle co, stary tiszert, który też służyłby co najwyżej jako ścierka. I rozciągnięte legginsy, wiszące na poskręcanej gumce. A na nadgarstku świecą się koraliki z cukierków, które w każdej chwili będzie można schrupać, aż do połamania zębów. A w uszach kolczyki, które przy każdym ruchu zawijają się we wszystkie strony. Moda zabawowa, nieprzeszkadzająca, przezroczysta. Ubrania, które świadkują beztrosce.

Prawdopodobnie aktualni trzydziestoparolatkowie to ostatnie pokolenie „podwórkowców”. Tych, którzy budowali bazy w krzakach i trzymali w nich arcyważne skarby (takie jak: szkiełko, noga od lalki czy kluczyk). Tych, którzy umawiali się pod trzepakiem i wykonywali na nim skomplikowane figury o nazwach: kiełbaska, fikoł, zwis. Albo zaplątywali wokół nogi od ławki gumę do skakania i wrzeszczeli: „A teraz kolanka, pas, szyjka!”. Dźwięk odbijanej piłki przelatującej obok tabliczki „Zakaz gry” stanowił naturalne tło każdego blokowiska. Grało się w zbijaka, kopanego, w gałę i koszykówkę (często bez kosza, ale wystarczyło trafić w ustalony wcześniej punkt na ścianie). Były wrotki, deska i pierwsze BMX, na których wyczyniało się akrobacje doprowadzające do zawału nasze mamy.

W ogóle one same stanowiły ważny punkt odniesienia w czasie podwórkowych harców. Zwykle wychylały się z okna (w sytuacjach szczególnie ważnych społecznie typu częstowanie gumą do żucia) i krzyczały rozdzierająco: „Do dooomu, na obiaaad”. Wystawało się pod własnym oknem zadzierając głowę i przyjmując proszącą minę. Że jeszcze byśmy zostali, że jeszcze pięć minutek i czy mama zrzuciłaby drobne na picie. A potem przedłużało się te pięć minut w nieskończoność ukazując tym samym względność czasu i tego, w jaki sposób go dzielimy.

Czas dziecięcy dzielony był przecież na okresy, w których nie można było wyjść i na takie, w których spędzało się całe popołudnia na zabawie. Warunek: odrobienie lekcji i nie posiadanie aktualnie żadnych kar, które wisiały nad głową jak miecz i brzmiały zazwyczaj: żadnej dobranocki, żadnego wychodzenia. Człowiek siedział wtedy osowiały i tęsknie wyglądał zza firanki w stronę koleżanek grupujących się obok huśtawek i rzucających się piłką. Czasami ktoś zadzwonił domofonem i próbował zmiękczyć serce rodziców. Czasami chciał tylko upewnić się, że dana osoba się nie pojawi. Wyjdziesz? No nie, nie mogę. Aha.

Natomiast w wakacje, no, w wakacje to już obowiązkowo wszyscy tkwili od rana do wieczora na placu zabaw lub na skwerku. Chyba, że ktoś wyjeżdżał, ale rzadko zdarzało się, żeby na całe dwa miesiące. Najgorzej miał ten, który przychodził jako pierwszy. Obdzwaniał resztę lub darł się pod blokiem doprowadzając do szału sąsiadów. “Maciek, wyjdzieeesz?” – takie zawołania słyszało się w całej Polsce. Przeciągana sylaba w wyrazie była jak dobrze znany dźwięk jakiejś piosenki. Wpisanej w dojrzewanie, w nasze dzieciństwo pełne zbiegania po schodach przeskakując po dwa stopnie. Trzask drzwi do klatki i zaraz jakiś poirytowany głos: „Ciągle tylko trzaskają tymi drzwiami, nie mogą zamknąć normalnie, skaranie boskie z tymi bachorami”. I tak w kółko.

Obok starsi chłopcy namawiali się na mecz piłki. Chcieli włamać się na szkolne boisko zamykane na kłódkę. Stali chwilę przyczajeni, w reszcie podbiegali do płotu i jeden po drugim kładli nogę na klamkę i przeskakiwali płot. Byli zwinni i szybcy, ani się człowiek obejrzał, a już latali po murawie i pokrzykiwali na siebie. Kopali z pasją, zawzięcie aż piłka przelatywała na druga stronę. Wtedy podchodzili do innych dzieci i prosili o podanie. Ej, wykop nam piłkę! I wtedy jakiś mniejszy chłopak leciał na śmierć i życie w stronę “gały”, a potem wykopywał ją najwyżej jak umiał wystawiając przy tym język i skupiając się bardziej niż przy zadaniu matematycznym. Wiedział, że to jego podwórkowe pięć minut, kiedy z przeszkadzającego gówniarza staje się ratownikiem meczu. Wszystkie oczy skupione są na nim i to on podaje piłkę tak, jakby podawał ją na prawdziwym stadionie.

A dziewczyny wyniosły z domu różne skarby. Pudełka z muszlami i korale. Jedna ma nawet Barbie, ale to wielce ryzykowne, bo największe skarby trzyma się w domu i ewentualnie zaprasza do siebie wybrane osoby. Bowiem podwórko w każdej chwili zamienić się może z przyjaznej przestrzeni w okrutną arenę pierwszych społecznych rozczarowań i niesprawiedliwości. Ktoś ukradnie, zniszczy, wyśmieje. A my będziemy musieli się rozpłakać lub choćby grozić, że przyjdą nasi rodzice i wtedy ten ktoś zobaczy!

Zresztą, dość już snucia melancholijnych obrazków z dzieciństwa. To już się skończyło, bo: „kiedyś to były czasy, dziś już nie ma czasów!”

Zamiast podwórka jest komórka, zamiast klatki schodowej są media spolecznościowe. Nie ma grania w piłkę, ale jest granie w zabijanki i inne gierki on line. Nie ma gumy i skakanki, ale są interaktywne ubieralnie lalek. Kolega z pierwszego pisze do kolegi z trzeciego na komunikatorze i w ten sposób spędzają popołudnia. Warunki rodziców pozostały te same: pograsz, jak odrobisz lekcje, a jak będziesz niegrzeczny, to nie włączysz komputera. I tylko podwórek nie ma. Gdzieniegdzie stoją smutne trzepaki, opuszczone i zapomniane. W oknach nie ma tęsknych twarzy dzieci, bo patrzą już w stronę ekranu, a nie boiska.

Zostają wspomnienia uwiecznione w bliznach na skórze: o, tutaj spadłam z roweru, a znowu te dwie kreski to od obtarcia na chodniku. Oglądam zdjęcia: jadę na wrotkach niemiłosiernie potargana (zostało mi to do dziś). Moja twarz jest radosna, nie ma na niej zmarszczki i tego charakterystycznego zacięcia, kiedy na głowę wchodzi kredyt, praca i zobowiązania. Tutaj jest póki co czysta beztroska.

I cała ta podwórkowa opowieść brzmi jak przedwojenna bajeczka. Ale taka, która wydarzyła się naprawdę.

Główna ilustracja: Joanna Żybul

Sylwia Chutnik – pisarka, publicystka, działaczka społeczna i wykładowczyni akademicka. Felietonistka ,,Polityki”, „Wysokich Obcasów” i  wielu portali internetowych. Laureatka nagród literackich i społecznych. Zasiada między innymi w Kapitule Nagrody im. Olgi Rok, Kapitule Obywatelskiej Naukowych Nagród “Polityki” oraz w Radzie Fundacji Feminoteka. Doktorat obroniła w Instytucie Kultury Polskiej UW.

Wokalistka punkowych zespołów. Prowadzi podcast Radio Sylwia.

Zdjęcie: Nowy Teatr

Przeczytaj inne artykuły