Przeczytasz w 25 min 26 mar 2024

Elżbieta Cherezińska: Nakarmiłaś mnie miodem

tekst: Elżbieta Cherezińska
Przeczytasz w 25 min

Gorczyca ostrożnie zamknęła za sobą drzwi chaty. Niech stary pośpi jeszcze, w nocy był niespokojny. Rozejrzała się wokół. Jesienny świt, wieś przytłumiona mgłą. Martwota, głusza. Spokój – poprawiła się w myślach.

Zarzuciła kosz na plecy, gwizdnęła na psa. Zamachał ogonem, ruchem głowy wskazała mu pobliski las. Ruszył przodem, szary ogon ledwie wystawał spomiędzy wysokich traw. Stawiała długie, pewne kroki. Nie gubiąc tempa zaplatała warkocz. Garbiła się lekko.

Pies zaszczekał ostrzegawczo. W głuchej ciszy poranka głos Wilżyny był donośny, aż nieznośny.

– Dokąd to tak wcześnie, Gorczyco? Sama w las?

– Nie sama – odkrzyknęła sąsiadce. – Z psem idę.

– Mówią, żeby teraz do tego lasu nie chadzać – zawołała Wilżyna zbierając z pola kamienie. – Kiedy chłopów nie ma, złe się lęgnie…

– Grzyby też – odpowiedziała i pozdrowiła ją ruchem dłoni.

Wilżyna wrzuciła kamień do kosza, wyprostowała plecy i odprowadziła Gorczycę spojrzeniem. Otarła brudne ręce o fartuch i za plecami skrzyżowała palce.

– Niech ci nie będzie lepiej niż mnie – wyszeptała bezgłośnie i wiedząc, że Gorczyca nie widzi, splunęła.

W oddali, na jeszcze zielonej łące, stały zbite w gromadę krowy, mgła wisiała nad nimi jak wilgotna pierzyna. Dwa rosłe psy krążyły ospale wokół krów.

Tym właśnie jesteśmy – pomyślała Gorczyca. – Przetrzebionym stadem, które samo musi o siebie zadbać, bo pasterzy zajęły ważniejsze sprawy. Dobrze, że zostawili nam psy.

Zbliżyła się do skraju lasu i spojrzała za siebie. Sąsiadki nie było już widać. Smużka dymu z komina wskazywała Gorczycy ciepłe miejsce, z którego wyszła.

Weszła w las głębiej niż trzeba, jakby chciała odejść jak najdalej od wsi, od ludzi. Zaczęło mżyć. Krople przesączały się przez gałęzie z cichym szmerem. Pies to biegł przed nią, to zataczał kręgi i znów pojawiał się przy jej boku. Las był pełen grzybów. Wilżyna mówiła prawdę, nikt tu ostatnio nie przychodził. Wielkie, wabiące oko muchomory. Purchawki, nakrapiane niczym ptasie jaja. Koźlarze, zajączki, gąski, czubajki. Gorczyca zbierała tylko borowiki. Kosz na plecach zapełniał się szybko.

Po ususzeniu będzie ledwie pół worka – pomyślała ponuro i poprawiła się – pół wczoraj, pół dzisiaj, to już cały worek.

Ucisk w podbrzuszu nasilał się przy każdym skłonie. Wstając, syknęła z bólu, przetarła dłonią wilgotne czoło. Woń grzybów i butwiejących liści została na skórze.

– Pies! – zawołała cicho. – Gdzieś ty przepadł?

Gwizdnęła raz, drugi. Odpowiedziało jej przytłumione szczekanie z głębi lasu. Westchnęła i ruszyła za głosem. Szczekanie zdawało się oddalać, suknia raz po raz zaczepiała o krzewinki, musiała przedzierać się między gęstniejącymi zaroślami. Szybciej i szybciej.

– Nie mogę tak dłużej!… – wyrwało się Gorczycy. Aż przystanęła, zaskoczona własnym głosem, tym, że wypowiedziała to, co dusiła w trzewiach tak długo. – Jakbym żyła w nocy, w mroku, jakbym kamienie w sobie nosiła, jakbym…

Pies nadbiegł nieoczekiwanie, zziajany, niespokojny.

– Nie wydasz mnie, Mordo? – poklepała go po karku. – Nie wydasz. Wszystko wiesz, wszystko słyszysz, nikomu nie powtórzysz…

Zaskomlał i odskoczył. Obejrzał się na Gorczycę, czekał.

– Dokąd mnie prowadzisz? – spytała niechętnie, ale ruszyła za nim. – Nie słyszałeś Wilżyny? Złe się w lesie lęgnie – zakpiła.

Las w końcu zaczął rzednąć, przechodzić w wilgotny ols, poszycie robiło się coraz bardziej grząskie, omal buta w nim nie zostawiła. Wyszarpnęła nogę z chlupnięciem.

Prowadzi mnie na bagna – zrozumiała i strach zimnym potem osiadł jej na czole. Sperlił się nad górną wargą. Mimo to nie zwolniła. Pies był czujny. Tyle razy uchronił ją przed niebezpieczeństwem, prędzej by w siebie zwątpiła.

Biegł coraz szybciej, uważnie przeskakując z kępy na kępę między podmokłym runem, odwracał się, sprawdzał, czy Gorczyca stąpa na wysepki turzyc, które jej wskazywał. Nie szczekał. To też ją wyczuliło. We wsi zostały same kobiety, dzieci, kilku starców. Nawet podrostków mężczyźni zabrali na wojnę. W sąsiednich wsiach, Podjusze za lasem i Olszynce, za bagniskiem, to samo. Książęcy rozesłali wici i cała gromada ruszyła. Mąż Gorczycy, jej twardy, dzielny Rdest, tamtego poranka wsunął ręce w jej włosy, pocałował czoło i powiedział na odchodnym:

– Może, gdy wrócę, zbierzemy plon z tego co zasiałem?

Ona patrzyła mu w oczy, on na jej brzuch. Z nich dwojga Rdest zawsze miał więcej nadziei. Gorczyca swoją dawno zgubiła.

Teraz pilnowała, by nie zgubić drogi na dobre. Daleko, na wschodnim skraju olsu, była grobla przez bagnisko, ale to kawał drogi stąd, może i trzy mile. Ols na szczęście był zwarty, a w ostatnim czasie nie padało aż tyle. Trzymała się kęp wokół pni olszy, omijała stojącą wodę i trzęsące się między nimi grzęzawisko. Staruchy ze wsi powtarzały, że bagna ratowały ich z niejednej wojennej pożogi. „Bagnem wojsko nie przyjdzie. Bagno obcych potopi, a swoich ochroni”. Dawnymi laty, kiedy mężczyzn nie było, a wróg podchodził blisko, kobiety brały na plecy niemowlęta i zapadały się na mokradłach. Spały na kępach traw okalających pnie. Leczyły wiązówką, żywiły borówkami, „a truły psianką, jak która głupia i dziecka nie upilnowała” – dodawały staruchy. Świat ich pamięci był na dobre i na złe jednako uczciwy. Bezwzględny, „bo życie łatwe nie będzie i nigdy nie było” – mówiły.

– Już nie mogę – jęknęła Gorczyca przez zaciśnięte zęby. Chwyciła się pochylonego pnia wierzby. Wilgotna ziemia usunęła się spod jej nóg, drobne ciało niebezpiecznie zachybotało nad gęstą od rzęsy wodą. Przytrzymała się z całych sił. Podciągnęła. Spojrzała prosto w dziuplę w spróchniałym pniu. „Wierzbowe dziuple prowadzą do piekieł”. Cofnęła się na twardy grunt. I wtedy zobaczyła.

Pośrodku wody, na kępie turzyc ktoś leżał. Zwinięte w kłębek ciało, pokryte grubą warstwą mułu. Pies trącił Gorczycę pyskiem, jakby chciał ją pchnąć ku wodzie. Wstąpiła w nią siła. Ktoś, kto dał radę wydostać się z bagna na kępę, żyje! Zrzuciła z pleców kosz z grzybami i płaszcz; poszukała gałęzi grubej i mocnej jak kostur. Krótko sondowała nią grzęzawisko, a potem weszła w nie ostrożnie, opierając się na gałęzi. Zrazu zapadła się po kolana, potem po pas. Zostały jej może trzy, może cztery kroki, wydawało się, że stopami wyczuwa już pewniejszy grunt pod wodą, przyspieszyła i wtedy wpadła po pachy. Zagryzła usta. Tak, wiedziała, że grzęzawisko mści się za pośpiech. Wokół, na gęstej, ciemnej powierzchni, unosiły się zielone łachy żabiego ziela. Opary stojącej wody, gnicia, rozpadu; upiorna woń topielców, tak, na pewno tu były, wierzbowe dziuple prowadzą do piekieł, zaraz jakiś wypłynie i wciągnie ją w bagno, mułem zadusi. Szczeknięcie psa przywróciło jej rozum. Uspokoiła oddech.

Uważniej pomacała kosturem dno. I w dwóch susach dopadła do kępy, wczepiając palce w ostre trawy. Podciągnęła się, czując jak przecinają jej skórę wewnątrz dłoni. Z plaśnięciem mokrej sukni przysiadła obok skulonej, pokrytej mułem postaci. Ktokolwiek to był, żył. Słaby oddech poruszał drobnymi plecami.

Gorczyca wzięła haust powietrza, jakby jej wdech miał pobudzić krążenie tej bagiennej znajdy. Najpierw rozpoznała pod warstwą błota włosy. Dwa długie, pokryte mułem warkocze.

– Dziewczyna – zawołała do psa wyprężonego na brzegu. – Uratowaliśmy dziewczynę.

Znajda oddychała płytko, nierówno. Raz po raz wpadała w bezdech, a potem gwałtownie łapała powietrze, jakby się topiła. Próbowała otworzyć oczy, ale powieki miała obrzmiałe i ciężkie, zdawały się sklejone ze sobą, jakby zaszyte niewidzialną nicią. Gorczyca położyła ją przy ogniu, nastawiła sagan wody do grzania, tylko z grubsza obmyła jej twarz i padła ze zmęczenia. Bolało ją wszystko, każdy mięsień, kosteczka i żyła. Przytargała tę biedaczkę z bagien na własnych plecach. Na nic więcej nie miała siły. Nawet na pełne oburzenia sapnięcia starego, który nie spał, gdy wróciła. Ostatkiem sił podsunęła mu miskę z zimną kaszą. Spojrzał na nią gniewnie i pokręcił głową na chudej szyi. Pies cicho wślizgnął się do izby. Rozejrzał. Wspiął się na tylne łapy, złapał w zęby skobel i przyciągnął drzwi, zamykając chatę od środka. Zakręcił się kilka razy i położył przy jej boku.

– Mądry piesek – wymamrotała Gorczyca i zapadła w sen.

Zbudziła się koło północy. W palenisku żarzyła się ostatnia głownia, a mimo to było zimno. Jeszcze noc, można trochę pospać. Sięgnęła po koc, chciała go sobie naciągnąć na głowę. Zdrętwiałe ramię nie chciało jej słuchać. Spuchnięte palce nie mogły się rozewrzeć. Poczuła chłód nocnego, wilgotnego powietrza. Drzwi chaty były otwarte, wpadała przez nie smuga księżycowego światła. Zerwała się na równe nogi, podbiegła do drzwi. Z mgły wysunął się psi pysk i uspokoił ją miękkim, ciepłym liźnięciem w dłoń.

– Mordo – westchnęła z ulgą i poklepała go po łbie.

Pies, machając ogonem, podszedł do paleniska, Gorczyca odwróciła się za nim i zobaczyła ją. Śpiącą, ubłoconą znajdkę.

– Naprawdę jesteś – szepnęła. – A ja myślałam, że mi się przyśniłaś.

W Gorczycę wstąpiły nowe siły. Zagrzała wody do mycia, nastawiła kaszę i polewkę z pokrzywy. Dziewczyna, kimkolwiek była i cokolwiek przeszła, miała głęboki sen. Gorczyca rozebrała ją z kaftana, sztywnego od zaschniętego błota, z butów, które musiały być zacne i kosztowne, bo spod warstwy brudu gdzieniegdzie przeświecały kolorowe kiedyś przeszycia. Trzeba zdjąć suknię – pomyślała próbując rozsupłać jej pasek. – Dziwne – mruknęła odskrobując go z błota. I wtedy do niej dotarło: to nie pasek. To sznur. Serce zabiło jej tak gwałtownie, jakby chciało wyskoczyć z piersi. Przebiegła palcami wzdłuż konopnej liny zaciśniętej z tyłu mocnym węzłem w pasie i kończącej się poszarpanymi pasmami między fałdami sukni. Zerwałaś się? Czy ktoś ci więzy przeciął? – pomyślała, z trudem rozwiązując węzeł. Pies zaskomlał. Gorczyca spojrzała mu w oczy.

– Przegryzł? – spytała.

Poruszył łbem.

Węzeł puścił. Gorczyca ostrożnie wyciągnęła sznur spod dziewczyny i wtedy jej wzrok napotkał spojrzenie starego, siedzącego pod ścianą. Dziad jej męża patrzył na nią, jakby pierwszy raz ją widział. Na nią, na znajdkę, na sznur ledwie odplątany. Wstała. Zrobiła krok ku niemu. Zacisnął szczęki pokryte siwym, nierównym zarostem. Ze świstem wciągnął powietrze, spojrzał na ubłoconą linę w jej dłoni, na znajdkę i głową wskazał drzwi. Władczo i gniewnie. Gorczyca wyprostowała plecy i wyszła, popychając drzwi tak gwałtownie, aż ogień zatańczył w palenisku. Obeszła chatę. W świetle księżyca znalazła obluzowaną belkę za ogrodem warzywnym. Schowała sznur i wróciła do domu.

– Nie oddam jej – powiedziała głośno. Krew w zmęczonym ciele zaczęła krążyć rześko.

Znajdka obudziła się wieczorem. Stary, nakarmiony i umyty, spał snem głębokim, choć niespokojnym. W ostatnich latach często tak sypiał, dzień i noc były mu za jedno, odkąd przestał chodzić, przestał się i odzywać. Powieki znajdki wciąż były opuchnięte, ale jej oczy jasne i czyste. Zamrugała.

– …jestem… – wyszeptała z trudem – …bagnem.

– Nie – twardo zaprzeczyła Gorczyca. – Nie jesteś. Ja cię z niego wyłowiłam.

Nagrzała wody i wypełniła nią balię. Pomagała się dziewczynie rozebrać. Suche grudki błota spadały na klepisko. Podtrzymywała ją, nogi znajdki drżały, gdy wstępowała w czystą, ciepłą wodę. Wypłukiwała jej błoto z włosów. Spływało po plecach brunatnymi strugami, jak krew. Płócienną szmatką omywała jej ramiona i tak, widziała obtarte od sznura nadgarstki. Nie zadawała pytań. Nie popędzała odpowiedzi. Czy musiała je znać? Oto uratowała to życie, na własnych plecach przyciągnęła do domu i teraz trzeba było o nie zadbać.

Ubrała dziewczynę w swoje suknie, zaplotła jej z wilgotnych włosów warkocze, nakarmiła kaszą i polewką z pokrzywy, na wzmocnienie. W głowie układała historie, co powie, gdy znajdkę zobaczą sąsiadki, albo gdy przyjdzie po nią starszyzna z innej wsi. To moja siostra, niezamężna, nie, nie, wdowa, jej mąż młodo poległ na wojnie, nie miała gdzie się podziać. Na której wojnie, spytają? Na tej, co teraz chłopy poszły? Za szybko, nasze jeszcze nie wróciły. Nie siostra, daleka kuzynka, tak daleka, że nie znacie wsi, w której się urodziła. Przełknęła gorzką prawdę: tu nic się nie ukryje. Wieś wszystko widzi. Pięć domów rozrzuconych między łąkami, ugorami i spłachetkami pól.

Mam jeszcze czas – pomyślała podsuwając dziewczynie gliniankę z miodem. – Póki Wilżyna jej nie widziała, póki córki od Chrzanów znad rzeki nie zobaczą…

– Mam na imię Wronka – powiedziała znajdka odstawiając kubek z lipowym naparem i zanurzając łyżkę w miodzie. Posmakowała. Od słodyczy jej twarz się rozświetliła, na policzki wyszły złote piegi, ale oczy wciąż były niespokojne, gdy spytała: – Jak długo mogę tu zostać?

– Ile będzie trzeba – odpowiedziała poruszona jej głosem Gorczyca.

Stary zamachał rękami przez sen, potrącił pustą miskę, spadła na klepisko.

Wronka, jakby robiła to zawsze, wstała, podeszła do niego, podniosła miskę i wkładając w nią łyżkę odstawiła na ławę. Dziad Rdesta otworzył oczy. Załzawione i mętne spojrzenie starca przesunęło się po dziewczynie.

– Mam na imię Wronka – powiedziała do niego i okryła baranicą, która zsunęła mu się z pleców.

Zmarszczył suche czoło i odchrząknął.

– Ja… Ja… Jasnota – przedstawił się z trudem. To były pierwsze słowa, jakie od dawna wypowiedział.

– Dziad mego męża – powiedziała poruszona. – Ja jestem Gorczyca.

– Niemożliwe – uśmiechnęła się Wronka. – Przecież nakarmiłaś mnie miodem.

Zrazu Wronka nie wychodziła z chaty. Opiekowała się Jasnotą, gdy Gorczyca szła do lasu po grzyby. Jesień skończyć się może w każdej chwili, a zapasy same nie powędrują do spichrzy. Zboże zebrali jeszcze razem z Rdestem, chłopy na wojnę nigdy nie ruszały w czas zbiorów. Beczki wymłóconego żyta, jęczmienia i nieco pszenicy. Powinno starczyć do żniw, ziarno na zasiew trzymali osobno. Zasiew. A jeśli mężczyźni nie wrócą? Kto stanie do ciężkiego pługa, kto poprowadzi woły? Odpędzała te myśli od siebie. Zabijała w zarodku. Biegła do lasu nie z jednym, a z dwoma koszami. Nie zapuszczała się głęboko. Psa zostawiała, by pilnował Wronki i domu.

Gdy wracała, na ogniu pyrkała kasza. Na płachtach płótna dosychały wczoraj zebrane grzyby. Wronka siedziała przy krośnie, tkała. Albo szyła przy ogniu, albo zagniatała podpłomyki. Czasami podśpiewywała, ale milkła, gdy Gorczyca wchodziła w próg domu.

– Przymrozki idą. Czas zakisić kapustę – powiedziała jednego dnia zdejmując kosz z pleców. Wronka wzięła go od niej, odstawiła.

– Tę, co rośnie za domem? – spytała.

I nazajutrz, gdy Gorczyca wróciła z grzybobrania, pole było puste. Głowy kapusty leżały równo poskładane w stodole.

– Nie powinnaś była wychodzić – zdenerwowała się.

– Odczekałam, aż gruba kobieta pójdzie prać nad rzekę – wzruszyła ramionami Wronka.

– Gruba kobieta to Wilżyna – zaśmiała się Gorczyca i pocałowała ją w czoło. – Ona wierzy, że złe lęgnie się w lesie.

– A ty jej nie ufasz, bo chodzisz po grzyby – odgryzła się Wronka i postawiła przed nią parującą miskę. – I znosisz same dobre.

– Złe idzie – powiedział Jasnota otwierając oczy.

Pies rozszczekał się na dobre.

Było ich trzech. Trzech Starców Siwobrodych wspartych na kosturach. Wyniosłych jak jesiony, kroczących od strony grobli. Gorczyca bała się starszyzny, lecz ci trzej to dużo więcej niż starszyzna. Oni nie nad tą czy inną wsią mają władzę, ale nad całą gromadą.

Za Siwobrodymi biegła gromada dzieci, cichych, wystraszonych. A prowadziła ich Wilżyna. Wronka struchlała, skurczyła się w jednej chwili, jakby ktoś wymierzył jej cios w podbrzusze.

– Powinnam była wam powiedzieć – wyszeptała. – Ja…

– Wiem – ucięła Gorczyca.

– Zamilknij – wycharczał Jasnota.

Weszli.

– Masz coś, co należy do nas – powiedział Starzec przekraczając próg domu. Dwaj pozostali, równi mu wzrostem, już wchodzili, pochylając się pod drzwiami i prostując w izbie. Zdawali się olbrzymi.

– Nic mi o tym nie wiadomo – odpowiedziała Gorczyca tłumiąc drżenie głosu.

– Ona – Starzec wyciągnął kościsty palec w stronę kulącej się za jej plecami Wronki.

– Skazana – dodał drugi.

– Ukarana – powiedział trzeci. Głos miał dudniący, jak ze studni.

– Nic mi o tym nie wiadomo – powtórzyła Gorczyca prostując plecy. Nagle poczuła, jakby z Wronką łączyła ją pępowina losu; może i zadzierzgnięta sznurem tych Starców.

– Jest winna – oświadczył pierwszy z Siwobrodych.

– Chciała uciec od życia, jakie jej wyznaczono – potwierdził ten z dudniącym głosem.

W Gorczycy zawrzało, jakby do garnka z wrzątkiem ktoś garść soli wrzucił.

– Wyście ją utopili, a ja ją wyłowiłam! – krzyknęła. – Była wasza, gdy wrzucaliście ją w bagno? To teraz jest moja!

– Mówiłam, że złe lęgnie się w lesie – usłużnie zaskrzeczała Wilżyna. – Tu nic się nie ukryje.

– Zamknij się – syknęła do niej Gorczyca. – Znalazłam ją, odratowałam i będę chronić. Ona słowem się nie odezwała. Milczy. Może wyrwaliście z niej język, a może duszę, kto was wie. Ale póki od niej nie usłyszę, że jest czemuś winna, nie oddam.

– Jest winna – powtórzył Starzec jak echo.

Gorczyca wystąpiła krok do przodu, biorąc się pod boki, choć nigdy w życiu tak nie robiła. Wychowano ją, jak wszystkich, w podszytym lękiem szacunku wobec Siwobrodych; tych, co sądzą; tych, co głoszą prawo. Tych, co zawsze mają rację. Staruchów, rozbroiła ich potęgę w myślach.

– Nie wstyd wam? – powiedziała ostro. – Wojna wokół, kobiety same muszą zapasy na zimę zebrać, zwierzęta i pola oporządzić, a jedyni mężczyźni, którzy z nami zostali, zajmują się topieniem dziewczyny? Rąk do pracy nam trzeba, nie topielic!

Dyszała głośno i jej oddech był jedynym, co słychać było w izbie. Starcy zamilkli. Odchrząknęła.

– Pod nieobecność męża ja tu gospodynią, a Jasnota gospodarzem! – oświadczyła i obejrzała się na dziada Rdesta.

Siedział prosto, jak nigdy. I za rękę trzymał pobladłą Wronkę. Skinął głową, potwierdzając jej wolę. Gorczyca z powrotem odwróciła się do Starców. Dwaj z tyłu już odwracali się i schylali, by wyjść z chaty. Ten najważniejszy mierzył wzrokiem Gorczycę. Nie potrafiła odgadnąć co myśli. Po prostu patrzył w jej oczy.

– Była winna, bo uciekła od życia – odezwał się w końcu, ale tym razem jego głos był cichy. – Ale ratując ją, dałaś jej nowe. Może ty jesteś jej przeznaczeniem i nie od życia uciekała, ale do niego. Pokój niech będzie w tym domu – skinął głową i wyszedł.

Wilżyna z otwartymi ze zdumienia ustami zakręciła się i podreptała za Siwobrodym.

– Bagno obcych potopi – powiedział któryś z nich przed domem.

– A swoich ochroni – dodał ten z głębokim, dudniącym głosem.

W noc po wizycie Starców obie nie mogły zasnąć. Jakby myśl, że już nie muszą się kryć, nieustannie je budziła. Wronka wstała pierwsza, sprawdziła, czy Jasnota śpi, naciągnęła mu baranicę na plecy. Gorczyca zakręciła się za nią. Ubrały się, wyszły przed chatę. Sierp księżyca na czystym niebie zwiastował poranne przymrozki. Bez słowa przeszły za dom, do pustego ogrodu. Wronka podciągnęła parę gałęzi spod chałupy i przykucnęła, aby skrzesać ogień.

– Przyniosę żagiew z domu – zaoferowała pomoc Gorczyca i mocniej otuliła się chustą.

– Nie. Ja sama – szepnęła Wronka.

Pies podszedł do nich cicho. Trącił nosem jedną, potem drugą. Iskra przeskoczyła z krzesiwa na gałęzie.

– Miałam kiedyś takie psy – powiedziała Wronka i rozdmuchała ogień.

– Nic dziwnego, że cię wywęszył na bagnach – zaśmiała się Gorczyca.

– Dziękuję. Jestem ci winna życie – Wronka wstała i spojrzała jej w oczy.

– Skąd wiesz, że nie jest odwrotnie? – odpowiedziała i poszła w stronę ściany. Wróciła ze sznurem. – Zrób z nim co zechcesz. Sama się z niego zerwałaś.

Płonął wolno, opornie i strasznie kopcił.

Wronka potrafiła zastawiać sieci na ryby, tyle że sieci nie miały. We wsi zawsze rybaczyli Chrzanowie, bo mieszkali nad samą rzeką; teraz stary z synami był na wojnie, jak wszystkie chłopy.

– Odkąd poszli, ryb żeśmy nie jedli – powitała ich gospodyni. – Synów Chrzan wyuczył, ale nasze córki nie wiedzą, jak stawiać sieci.

– Ja wiem – śmiało powiedziała Wronka.

– Bo ty z daleka jesteś – pokiwała głową Chrzanowa.

– Chętnie waszym dziewczynkom pokażę – upierała się Wronka.

– One robotne, wszystko co trzeba potrafią, ale rybaczenie mój Chrzan trzymał dla chłopców. Polowanie, mówił, ino że na ryby. Męska rzecz – gospodyni nie ruszyła się z miejsca. Stała z rękoma założonymi na fartuchu i mówiła patrząc na rzekę. – Tak to już jest życie urządzone. Jak przychodzi wojna, chłopy idą. I czy żywi wrócą, czy polegną, wygrają, czy przegrają, ich imiona będą wymawiane z czcią. Bo walczyli, krew przelewali, wszystkie te uświęcone zwyczaje towarzyszy broni. Z dziada pradziada – z powagą pokiwała głową. – A my tu – westchnęła ciężko – nie wiadomo w co ręce włożyć, co pierwsze robić, dzień za krótki na tę robotę, nocy nie starczy na spoczynek. Tak to jest – oderwała wzrok od rzeki i obejrzała się na córki. – Dziewczynki, wyciągać ojcowe sieci z szopy! A ty, nowa, weź je ze sobą i wyucz.

– Mam na imię…

– Wronka. Wiem, słyszałam – ucięła Chrzanowa. – Mój to tam o, za zakrętem nastawiał – pokazała.

– Też bym tak zrobiła – przytaknęła Wronka i zabrała ze sobą Chrzanówny. – A gospodyni niech wędzarnię sposobi – zaśmiała się na odchodnym.

– Pewna siebie – oceniła Chrzanowa, ale poszła odsłaniać jamę w ziemi.

Dwa dni później miały kilka uwędzonych linów i sporo płoci. Gospodyni podzieliła ryby równo, dwie odłożyła na bok.

– Wilżynie zaniosę – powiedziała cicho. – Ona całkiem sama.

– Ja wezmę, nam po drodze – odrzekła Gorczyca.

Szły ugorem. Tak bardzo chciała zapytać Wronkę o nią samą, skąd potrafi rybaczyć i co robiła w poprzednim życiu. Ale pierwsza odezwała się Wronka:

– Gruba kobieta nie ma dzieci i męża? Czy córki z domu wyprawiła, a syn na wojnie?

– Wilżyna ma męża na wojnie i nie ma dzieci. Nigdy nie miała. Jak ja – dorzuciła na jednym tchu Gorczyca.

Milczały przez chwilę.

– Masz tam guza – odezwała się cicho Wronka. – W brzuchu, na dole. Boli cię, gdy się schylasz.

Gorczyca mimowolnie dotknęła tkliwego miejsca. Skąd Wronka wiedziała, skoro Rdest nie zauważył?

Sąsiadka przyjęła je niepewnie, nie patrzyła w oczy.

– Podziękować Chrzanowej pójdę – powiedziała zmieszana.

– Jeszcze będziemy sieci stawiać… – zapowiedziała Wronka – …to coś Wilżynie skapnie. Wieś wszystko widzi. Wie, że Wilżyna sama.

– Ja… – zamrugała speszona kobieta.

– Nie ma o czym gadać – zamknęła sprawę Gorczyca. – Spieszymy się do dziadka.

Ruszyły do siebie. Nie słyszały, by drzwi zamykała za nimi, pewnie w nich nadal stała.

– Niech wam się… wiedzie… – zawołała niezbyt głośno Wilżyna.

Jasnota spał głęboko. Pies został na zewnątrz.

– Połóż się przy ogniu – powiedziała Wronka. – Podciągnij koszulę.

Gorczyca zrobiła, co kazała. Guz był wybrzuszeniem pod skórą brzucha. Twardym, wielkości dziecięcej piąstki. Tyle razy marzyła, że to ręka dziecka rosnącego w jej łonie. Nie krwawiła od dwóch lat, z miesiąca na miesiąc guz był większy i twardszy.

Dłoń Wronki była ciepła. Dotykała napiętej skóry na brzuchu Gorczycy. Zaciskała palce wokół guza, jakby chciała go wyrwać przez skórę.

– Moja starsza siostra to miała. Dlatego długo nikt jej nie chciał na żonę – odezwała się, wciąż dotykając guza.

– Mnie zrobiło się dopiero po trzech latach z mężem. Co z twoją siostrą? – zapytała Gorczyca po chwili.

– Ma synka – odpowiedziała Wronka i postukała palcem w wypukłość. – Trzeba się tego pozbyć.

– Wiesz jak? – serce Gorczycy zaczęło bić gorączkowo.

– Wiem. I wiem, że będzie bolało przez kilka tygodni. Dużo krwi musi z ciebie wypłynąć. Pokaż mi swoje zioła, a powiem ci, co możemy zrobić.

Wronka sprawnie wykładała ze skrzyni do kosza pęki suszonych ziół.

– Wrotycz się przyda, ruta pomoże, korzeń arcydzięgla, ziele piołunu. Kwiatu lipy sobie zaparzymy dzisiaj, z miodem…

– Żartujesz? – zapytała Gorczyca.

– Nie. Zanim zdążymy przygotować odwary z tego – postukała w kosz – coś się nam należy. – Barwinka nie masz?

– Rośnie za chatą.

– Nie zauważyłam.

– Za chatą sąsiadki.

– Uhm. Któraś z nas musi złożyć wizytę Wilżynie. Niech to będziesz ty – zaśmiała się do wnętrza skrzyni. – Męża twojego nie widzę.

– Jak wiesz, jest na wojnie. Ale jeśli pytasz o rdest wężownik, to rośnie…

– Domyślam się, gdzie rośnie – poważnie odrzekła Wronka i zamknęła skrzynię. – Pójdę po niego.

– Liście już obumarły – przypomniała Gorczyca.

– Nam potrzebne kłącza. A nawet jego gruby korzeń. Chyba, że nie chcesz, bym to ja wyrwała rdesta?

Śmiech Jasnoty sprawił, że obie podskoczyły.

– A ja myślałam, że ty ledwie słyszysz! – z pretensją powiedziała Gorczyca.

– Coraz lepiej – odpowiedział jej starzec płynnie. – Na wiosnę chcę zacząć chodzić.

Poszła w las nazajutrz. Nie z rana, odczekała aż mgły opadną. Gorczyca puściła za nią psa, choć Wronka nie śmiała o niego poprosić. Stąpał ostrożnie, raz po raz nadsłuchując, jakby dzisiaj las stał się mu obcy. Dla niej był nieznajomy. Nie zapuszczała się tutaj. Wystarczyła jej wiedza, że gdzieś tędy Gorczyca taszczyła ją nieprzytomną na plecach. Wronka bała się borów. Wychowała się na skraju puszczy, która miała początek, ale nie miała końca. Jej ojciec, taki dobry myśliwy, zwali go Wronie Oko, chwalił się, że dwukrotnie spotkał w głębi puszczy Leszego. Pana Lasu. Wronka i jej siostra wiedziały, że spotkał go i trzeci raz, tyle że z tego spotkania nie wrócił. Krótko po tym Starcy Siwobrodzi chcieli ją wydać, a ona się nie dała. Mówili: „Taka krew nie może pójść na zmarnowanie”, ale chodziło o jej krew i wiedziała, że pod „wydaniem” nie ma męża i dzieci, a jest nagi głaz w puszczy i nóż na jej gardle. I jej krew płynąca po głazie. Nie chciała zostać ofiarą.

Pies zaszczekał krótko, ostrzegawczo. Wronka stanęła za drzewem. Stadko dzików przebiegło między zaroślami. Odetchnęła. Musiała dojść do wody. Przy jej brzegu zawsze rośnie rdest wężownik. Znajdzie obeschnięte łodygi i wykopie korzeń. Uwarzy z niego napar ciemny, gęsty i ostro pachnący. Poda go Gorczycy, gdy już będzie po wszystkim, na oczyszczenie i zatrzymanie krwawienia. Czuła się niepewnie, ale szła coraz szybciej.

Skąd Gorczyca miała siły, by nieść mnie taki kawał drogi? – powtarzała sobie raz po raz, jak zaklęcie na lęk. Zasychało jej w ustach, serce biło nierówno. Co, jeśli spotkam Leszego? – kołatało jej w głowie. – Jeśli zabierze mnie jak ojca, kto pomoże Gorczycy?

Las rzedniał, pies prowadził, grunt robił się podmokły. Była spocona ze strachu, gdy stanęła nad brzegiem brudnej, stojącej wody. Pies zakręcił się, pokazując jej, by dalej nie szła. Przykucnęła, zaczęła szukać ziela. Zapamiętała się w tym, wiedziała co robi, tyle że nie mogła odnaleźć łodyg rdestu.

– Nie po to przeszłam kawał lasu, by wrócić z pustymi rękami. Do licha! – zaklęła.

Pies zaszczekał. Patrzył na nią, stojąc pod pochyloną nad wodą wierzbiną.

– Mądra Morda – pochwaliła go i odnalazła to, po co przyszła. Wyjęła nóż z sakwy i zagłębiając ostrze w wilgotnej, zimnej ziemi, wycięła grube kłącze. Jedno, drugie, trzecie. Pies wciąż stał w miejscu i nie na nią patrzył, lecz na dużą kępę turzyc niedaleko brzegu. Wstała z kolan. Dostrzegła na kępie strzęp szarej wełny.

A zatem to było tutaj – zrozumiała i poklepała psa po szyi. A potem oczyściła kłącza, schowała do sakwy i ruszyli do domu. Na skraju lasu zobaczyła wysoką, widmową postać. Wielka naga kobieta o ciele pokrytym gęstą siecią zmarszczek niosła pod pachą zawiniątko. Wronka pokłoniła się jej nisko. Spojrzenie żółtego oka na chwilę spoczęło na jej twarzy, ubłoconych dłoniach i sakwie. Mamuna, demonica, co podmienia dzieci, skinęła jej głową.

A zatem zacznijmy już dzisiaj – zrozumiała Wronka. – Z przyzwoleniem Mamuny.

Rozgrzały izbę tak mocno, że Jasnota sam zdjął baranicę z pleców.

– Weź to, dziecko, na niej się połóż – podał skórę Wronce, ramię mu drżało, ale utrzymał. Rozścieliły baranicę przy palenisku i Gorczyca przysiadła na niej. Skóra pachniała starym, żylastym mężczyzną i… Rdestem. Łzy nabiegły jej do oczu.

– Wypiłaś wrotyczu i barwinka – powiedziała Wronka. – Zaraz przyjdą skurcze. Teraz dam ci korzenia arcydzięgla, dam ruty.

– Od razu podaj mi piołun – powiedziała. – Mam na imię Gorczyca i niestraszna mi gorycz.

– Może się jej nie boisz, ale i tak będziesz rzygała.

– Po to nastawiałaś cebrów? – spytała, czując jak fala skurczu przechodzi przez jej podbrzusze.

Wronka, widząc co się dzieje, podniosła ją i poprowadziła do cebra.

– Siadaj na nim – zażądała. – Wybacz, będzie cię czyścić i górą, i dołem.

– A mnie się nie wstydź – zawołał Jasnota spod ściany. – A bo to raz pomagałaś mi się wypróżnić?

Gorczyca krępowała się tylko chwilę. Skurcze były silniejsze od wstydu. Ramiona podtrzymującej ją Wronki ciepłe i mocne. Głos kojący:

– Trochę cię umyję.

Wyczerpana opadła na baranicę, zwinęła się w kłębek.

– Nie, nie – powiedziała Wronka przepraszająco. – Nie możesz uciekać przed bólem, trzeba wyjść mu naprzeciw. Pomyśl: wyrzucasz z siebie to, co obce, chore i nie twoje. Co zalęgło się w tobie, bez twej woli.

– Obcy… zły obcuch… – wyszeptała Gorczyca rozprostowując ciało i dławiąc się własnym bólem.

– Gdy kobieta rodzi, ma skurcz za skurczem – cicho mówiła do niej Wronka. Głaskała ją po czole. – Każdy jeden wypycha dziecko na świat z głębi jej trzewi. My musimy urodzić tego obcego, obcucha. Uwolnić od niego twoje ciało. Dziecko wypływa z matki w wodzie i miękkim śluzie. Obcy wyrwie się z ciebie w brudnej krwi. Nie bój się jej. Na koniec dostaniesz odwaru z kłącza twego rdestu i to cię oczyści. Słyszysz co mówię?

Gorczyca słyszy, ale traci siły. Jej ciałem wstrząsają konwulsje.

– Daj piołunu – charczy. – Daj piołunu…

– Nie potrzeba – szepce Wronka. – Nie potrzeba.

Pies ujada gdzieś przed domem. Gorczyca ma torsje. Wronka podnosi ją i pochyla bezwładne ciało nad cebrem. Potem wyciera jej twarz chłonnym, mokrym płótnem, Gorczyca łowi odległą woń mięty. Wczepia się w nią wspomnieniem. Mięta, lato… Pies wyje. Słyszy to jak przez mgłę. I głos Wilżyny:

– Bieluniowa pchnęła córkę z Olszynki. Ponoć chłopy wracają z wojny!… Ponoć zwyciężyli…

– Wszystkie? – pyta Jasnota.

– On mówi? – nie wierzy Wilżyna.

– A co? Kobieta nie słyszy? – pokrzykuje dziad Rdesta.

– Słyszy… – głos sąsiadki spokorniał. – Nie wiedzą, czy wszystkie. I tylko tak gdybają, że wygrali, bo chmara ich idzie… i… nie wiedzą, jakie chłopy, ino, że idą… – w głos Wilżyny wkrada się niepewność, może nawet lęk.

– Zawrzyjcie drzwi – rozkazuje Wronka. – Zostań z nami, Wilżyno. Jakby się miało okazać, że to nie wasze chłopy idą, tylko…

– Twoje? – spytał Jasnota. – Ty jesteś już nasza, dziewczyno.

Ciałem Gorczycy targają coraz rzadsze skurcze.

– Teraz dostaniesz piołunu. Trzymaj się, siostro – całuje mokre od potu czoło Gorczycy i wlewa jej płynną gorycz do gardła.

– To ja do ognia dorzucę – mówi Wilżyna i zakręca się z wprawą wokół paleniska.

Przez chwilę jest spokój. Krople brunatnego odwaru zostają na brodzie Gorczycy. Wronka ściera je rąbkiem płótna.

– Twarda jesteś. Gorycz ci niestraszna. Moja Sroczka po niej rzygała na czarno.

– Póki te chłopy daleko – odzywa się Wilżyna – to pójdę do siebie, kurę sprawię i przyniosę. Rosół po wszystkim będzie jak znalazł.

– Weź psa – mówi Jasnota. – Jakby coś miało być wcześniej, niż później.

– Weznę – przytakuje sąsiadka. – No, chodź, mądra Mordo, chodź. Dostaniesz i ty coś z tej kury.

Wychodząc  ć, ale tylko Wronka to widzi. I uśmiecha się. Teraz każde dobre zaklęcie się przyda.

Gdy zostają sami podciąga koszulę Gorczycy. Szuka palcami guza w podbrzuszu. Znajduje. I ile sił w szczupłych palcach przekręca, jakby przez skórę chciała go wyrwać. Gwałtownie puszcza. Gorczyca krzyczy. Wrzeszczy i wypręża biodra w górę. Z jej łona płynie krew, ciemna jak noc i gęsta jak bagno. Wronka podkłada pod nią płótna. Zabarwiają się brunatną, gęstą juchą. Plamią baranicę. Wronka próbuje podłożyć kolejne płótna, ale krew płynie gwałtownie.

–- Zostaw – mówi Jasnota. – To skóra stara jak świat. Niech w końcu krew poczuje.

Czas płynie i krew płynie. Gorczycą raz po raz wstrząsają skurcze. Wronka cierpliwie ociera jej czoło. Wraca Wilżyna. Na ogniu wiesza sagan z kurą i cebulą, nie żałuje soli.

– Gdyby moja Ruta… – odzywa się starzec.

– O, pamiętam ja Rutę – przytakuje sąsiadka.

– …gdyby moja Ruta miała taką Wronkę, do dzisiaj by żyła…

– A ja dzieci bym nie potraciła przedwcześnie – dodaje Wilżyna. – Albo i nie byłabym wtedy sama, ino ręka za rękę z siostrą…

Pies znów zaczyna ujadać, daleko.

– Jakby w las poszedł, Morda mądra – mamrocze Wilżyna i dokłada pod sagan z kurą.

Wronka miesza w glinianym garncu na brzegu paleniska. Potem wkłada palce w skrzepy, co wypłynęły z Gorczycy. Ogląda je pod światło.

– Zabierz jadło, kobieto – mówi.

Wilżyna posłusznie zdejmuje sagan z pałąka. Odstawia koło Jasnoty. Próbują. Kiwają głowami. Wronka podaje Gorczycy napar z ostatniego garnca.

– Pij – mówi łagodnie. – To rdest, twój miły. Krew oczyści, a jak to zrobi, zatrzyma. Pij. Zaufaj mi.

Gorczyca otwiera spierzchnięte usta, powieki ma zamknięte. Obrzmiałe.

– Trzy łyżki – cierpliwie poi ją Wronka. – I trzy. I trzy razy po trzy.

Gorczyca przełyka z trudem, jakby jej ciało chciało się już poddać.

– Nie, nie możesz ulec zmęczeniu – szepce Wronka podając kolejne porcje odwaru. – Nie pozwolę ci zatrzymać się w pół kroku.

– Przeszłam przez świat podziemny, nóg nie czuję – mamrocze Gorczyca. – Krążyłam między drzew korzeniami, nic nie widzę…

Struchlałe przez chwilę spojrzenie Wronki łapią i Jasnota, i Wilżyna. Ale dziewczyna odzywa się pewnym głosem:

– Jeśli teraz nie widzisz, poczujesz.

I między płomienie wrzuca skrzep, który wypchnęło łono Gorczycy. Twardą kulkę, z której wystaje coś na kształt zęba i pęku zlepionych włosów. Po izbie rozchodzi się swąd palonego ciała. Pies pod lasem wyje. Krew z baranicy paruje. Łono kobiety wypuszcza z siebie krew jasną i czystą. Wronka oddycha z ulgą. Z radością patrzy na Jasnotę, Wilżynę, całuje mokre od potu czoło Gorczycy.

– Miodu – woła gospodarz. I pokazuje sąsiadce, gdzie beczułka.

Wronka gestem popędza Wilżynę. Pokazuje, by podać jej pełen garniec. A potem kropi słodkim trunkiem twarz cierpiącej.

– Krwią okupiłaś słodycz, która na ciebie przyjdzie – szepce i całuje ją w usta.

Potem oblizuje palce mokre od krwi i miodu. Jasnota i Wilżyna dzielą się trunkiem.

Pies w jednej chwili milknie.

Drzwi chaty otwierają się z trzaskiem. Zimne powietrze wpada do izby.

Wraz z nim wtaczają się mężczyźni. Wronka okrywa śpiącą Gorczycę kocem i zasłania sobą.

– Moja żona? Co z nią? – krzyczy ten wysoki, jasnowłosy. Wronka pojmuje, że oto i Rdest. Gospodarz.

– Gdzie mój? – gwałtownie zrywa się Wilżyna. Patrzy po obcych sobie mężczyznach. – Gdzie mój Chmiel?

– Do chaty pobiegł – mówi Rdest stając nad śpiącą. – Co z nią? Coś ty jej zrobiła? I kim, do licha jesteś? – potrząsa Wronką.

– Zostaw ją – odzywa się spod ściany Jasnota. Mocno. Gromko. – Twoja żona musi odpoczywać.

Rdest puszcza Wronkę, odsuwa się od leżącej Gorczycy. Patrzy po chacie, jakby domu nie poznawał. I na dziada, bo dopiero do niego dociera, że stary przemówił.

– Kim są ci ludzie? – pyta przytomnie Jasnota, wskazując na mężczyzn za plecami wnuka.

– Moi towarzysze broni – pręży się Rdest, kładąc ramię na plecach najbliższego. – Z tym oto, Orlikiem, krew w imię bogów zmieszałem. Starodawny obyczaj – dodaje i z dumą wyciąga przed siebie nacięte wąską linią przedramię. Jego towarzysz robi to samo.

Jasnota i Wilżyna spoglądają po sobie, po ciężkiej od juchy baranicy. Bladej, lecz równo oddychającej Gorczycy. Wronce, co trzyma ją za puls.

– Ja też jestem stary, może i starodawny – mówi wolno Jasnota. – Ale wzrok mi się wyostrzył. One krew przelały za prawdziwe życie. Takie, co się rodzi, nie zabija – i opierając się o plecy Wilżyny, Jasnota wstaje. Po raz pierwszy od dawna na własnych nogach.

– Co to za porównanie – obrusza się Rdest.

– Zawarliśmy braterstwo krwi! – unosi głos Orlik. Pięścią uderza się w pierś. Głuchy odgłos.

Wronka cuci Gorczycę. Odsuwa jej mokre włosy z twarzy, szepcze do ucha, tylko dla niej:

– Twoje łono jest wolne. Za niedługo znów zaczniesz krwawić, a ja będę krwawić z tobą, miesiąc w miesiąc, równo. Poczniesz dziecko, pomogę ci je na świat przyjąć. Będę czuwać przy tobie, gdy zaśniesz znużona. To nie bagno nas połączyło, los…

– Siostrzeństwo – szepce gdzieś z boku Wilżyna, patrząc na Orlika.

Gorczyca z trudem otwiera oczy, mruga i mówi:

– Jestem czystą wodą…

Główna ilustracja: Joanna Żybul

Elżbieta Cherezińska – teatrolożka, absolwentka Akademii Teatralnej w Warszawie, specjalizuje się w powieści historycznej. Wydobywa z historycznej niepamięci kobiety – żony, córki, matki władców i pieczołowicie rekonstruuje ich historie. Największą popularność przyniosły jej cykle powieści średniowiecznych: “Północna droga” (czterotomowa opowieść o Skandynawii w czasach wikingów), “Harda, Królowa” – powieści o Świętosławie, córce Mieszka I, królowej czterech tronów oraz pięciotomowy cykl “Odrodzone Królestwo” opowiadający o końcu rozbicia dzielnicowego i drodze na tron Władysława Łokietka.

Rok 2023 należał do powieści “Sydonia. Słowo się rzekło” poświęconej najsłynniejszemu pomorskiemu procesowi o czary i jego bohaterce, buntowniczce Sydonii Bork.

Od 2021 roku powieści “Harda” i “Królowa< obecne" są na rynku amerykańskim, jako "The Widow Queen" i "The Last Crown".

Przeczytaj inne artykuły