Przeczytasz w 4 min 26 mar 2024

Inga Iwasiów: Siostrzmy się!

tekst: Inga Iwasiów
Przeczytasz w 4 min

Nie mam siostry „z krwi”, jestem jedynaczką. Smak siostrzeństwa przybranego poznawałam od wczesnego dzieciństwa, utraciłam jako nastolatka  i zaczęłam odzyskiwać około trzydziestki.

To dość typowy scenariusz. Małe dziewczynki bawią się chętnie we własnym gronie, dorastając zawierają przyjaźnie na śmierć i życie, a potem przechodzą na stronę chłopaków, mężczyzn, mężów, poważnych spraw.  Nie wiadomo skąd biorą przekonanie, że trzeba „wybrać”. Można ten odruch łączyć z historycznymi modelami relacji. Po pierwsze więc z rywalizacją na rynku małżeńskim, wykluczającą pełną otwartość wobec innych, potencjalnych kandydatek na żony najprzystojniejszych, wpływowych kawalerów. Po drugie z symboliczną przynależnością do linii mężowskiej, zapisaną w rezygnacji z panieńskiego nazwiska.

Nasze prababki często przeprowadzały się, porzucały dom rodzinny, by wejść w  nowy, kultywować macierzyństwo, małżeństwo, cieszące się uznaniem instytucje i style. Traciły kontakt z siostrami, kompankami zabaw. Poważne życie wymagało od nich poświęcenia innego niż to zwane braterskim. Braterstwo bowiem jest waleczne i wzniosłe, opiewane w poezji i analizowane w uczonych traktatach. Siostrzeństwo, jeśli istnieje – współpracujące i trywialne. Okazjonalne i niepoważne. Przechodzi z wiekiem. Głoszą je feministki.

Bliskość kobiet bywa  przezroczysta, bagatelizowana, pozostawiona w dziecinnym kąciku, wtórnie infantylizowana jako obrazek „babskiej imprezy”.   A przecież każda z nas pamięta jakąś pokrewną duszę z sąsiedztwa, szkoły, podwórka. Pierwsza moja siostra  nie z krwi mieszkała pode mną. Nasze pierwsze spotkanie zaaranżowały matki, lubiące z sobą pogadać o sprawach niewypowiadalnych w rodzinie i pracy.  Wydałyśmy herbatkę dla lalek i przez kolejne kilkanaście lat spędzałyśmy razem każdą wolną chwilę. Cechą naszej trwającej nadal relacji jest szczerość i ciągłość – zawsze miałyśmy swoje numery telefonów.

Gdybyśmy były bohaterkami filmu lub powieści, los urządziłby nam próbę, w której udowodniłybyśmy,  jak bardzo możemy na sobie polegać. To przedziwny paradoks: kultura lekceważy i zarazem wywyższa związki kobiet. Miłość prezentuje jako przyjaźń; przyjaźń jako efemerydę, ale na trudną godzinę zostawia kotwicę, naszą tęsknotę do towarzystwa kogoś empatycznego, podobnego do nas: innej kobiety. Nieprzypadkowo i nie tylko dlatego, że pielęgniarki bywały zakonnicami, mówiono do nich pieszczotliwie, z nadzieją: „siostrzyczko”. Bo siostrzyć komuś wolno, ale wedle zasad narzuconych i kontrolowanych przez niewidzialny, wszechobecny system regulujący zachowania.

Wejrzyjmy we własne wspomnienia, popatrzymy na blaknące klisze dodając im szerszy kontekst. Siostrzeństwo jako idea pojawiło się w dwudziestowiecznym feminizmie. Wykorzystywało poczucie utraty i radość, jaką daje odzyskiwanie wspólnego pokoju. Miało oznaczać utopię, gdzieniegdzie realizowaną, życia poza patriarchatem, ale też strategiczną wspólnotę celów. Idea ta była po wielokroć krytykowana, przede wszystkim jako zbyt ogólnikowa, zacierająca różnice między osobami tej samej płci, a różnych ras, klas, orientacji seksualnej.

Czasem zróżnicowania mają mniejsze znaczenie, bo spaja nas potencjalnie wspólne doświadczenie lub przyjęty punkt widzenia. Tak dzieje się podczas politycznych wystąpień, gdy domagamy się praw, zwracamy uwagę na pominięcia, krzywdę, potrzeby. W siostrzeństwie może jednak chodzić o coś poza solidarnością ponad podziałami, sojuszem zawieranym w konkretnym celu. Przede wszystkim o rezygnację z hierarchii, podkreślenie ważności każdej osoby, która chce współmyśleć, współpracować.

Jeśli siostrzeństwo jako wartość zorganizuje naszą wyobraźnię społeczną, zmiękczeniu ulegną dominujące wzory rywalizacji i podporządkowania. Oczywiście, my-dziewczyny możemy być w sporze, odczuwać wobec siebie dystans. W pokoju sióstr nie zawsze panuje ład i harmonia. Rzecz w tym, co opowiemy sobie, zaprojektujemy i stworzymy w odpowiedzi na wszystko,  co opowiadano o nas, co nam zgotowano i w czym nas zamykano.

Jako jedynaczka łaknęłam towarzystwa rówieśnic, choć miałam też silną potrzebę autonomii, samotności. Wchodząc w dorosłość przeszłam na stronę macierzyństwa, które wymagało ode mnie opiekuńczości i odpowiedzialności. Do kręgu kobiecego, stopniowo poszerzanego poza rówieśniczki, wróciłam samoistnie. Podczas zajęć z samoobrony zauważyłam, ile potrafimy dawać sobie nawzajem energii. Bywało, że ta energia zamieniała się w tsunami konfliktów, bo po pierwsze jesteśmy indywidualnościami, a po drugie – każda z nas wnosi nawyki własne i te kolportowane przez kulturę. Kultura zaś chętnie nas skłócała, by w ten sposób trzymać w ryzach. Wbrew temu coś nas klei, coś spaja.

Lubię po prostu rozmawiać z koleżankami, naśladować je, uczyć się od nich. Chętnie podpatruję ich styl, jak wówczas, gdy się w liceum zamieniałyśmy bluzkami. Robię to bezwiednie, obok podejmowania bardziej świadomych działań wspierających siostry z wyboru. Do siostrzanej grupy włączam więcej osób niż mogłabym w rzeczywistości obdarzyć przyjaźnią. Są w niej towarzyszki dzieciństwa i dorosłości; sąsiadki i obywatelki dalekich krajów, poznane na konferencjach naukowych. Czuję się silna, a zarazem bezpieczna, wiedząc o ich istnieniu.

Główna ilustracja: Joanna Żybul

Inga Iwasiów – Prozaiczka, krytyczka literacka, publicystka, aktywistka, felietonistka, profesorka literaturoznawstwa, pracuje w Instytucie Literatury i Nowych Mediów w Uniwersytecie Szczecińskim. Członkini Rady Doskonałości Naukowej i Komitetu Nauk o Literaturze  PAN. Współredaktorka naczelna (z Jerzym Madejski) czasopisma „Autobiografia”. Jurorka Nagrody Literackiej Nike i Poznańskiej Nagrody Literackiej.

Felietonistka “Dużego Formatu”, autorka esejów, opowiadań, zbioru felietonów “Blogotony”, książki autobiograficznej “Umarł mi. Notatnik żałoby”. W 2019 roku ukazała się jej powieść “Kroniki oporu i miłości”, a w roku 2020 – zbiór szkiców “Odmrażanie. Literatura w potrzebie”.

Przeczytaj inne artykuły