Ile razy na ulicy ktoś klepnął cię po tyłku? Gwizdał za tobą, zaczepiał, dotykał? Czy ktoś się przed tobą obnażył, proponował seks, głupio komentował wygląd?
Zadawałam takie pytania moim koleżankom i właściwie na każde z nich otrzymywałam odpowiedź twierdzącą. Niektóre osoby były wręcz zdziwione, że o to pytam. No pewnie, że kolesie zaczepiają na ulicy, temat odkrywczy raczej nie jest. Jednak nie o przemocy seksualnej chciałabym tu napisać, lecz o miejskiej i wirtualnej przestrzeni, w której my, kobiety, powinnyśmy czuć się bezpiecznie.
“Jednym z najważniejszych elementów miejskiego bezpieczeństwa jest poczucie własnej wartości”
Miasto rządzi się swoimi prawami i nie ma sensu narzekać, że jest w nim głośno, brudno i panuje przestępczość. Jednak od wielu lat podkreśla się na całym świecie dążenie do zachowania „sprawiedliwości przestrzennej”, a zatem sytuacji, gdzie każda grupa społeczna może czuć się komfortowo i w pełni korzystać ze wspólnej przestrzeni.
Są więc zatem osoby z niepełnosprawnością ruchową i wieczny problem braku podjazdów, są seniorzy i brak ławek do odpoczywania. Są rodzice małych dzieci i wciąż za mało skwerów i placów zabaw, uchodźcy i migranci bez tłumaczenia ważniejszych informacji. Jest też kwestia bezpieczeństwa. Wszyscy główkują, co by tu zrobić, aby mieszkańcy i mieszkanki z przyjemnością korzystali z uroków miasta. Policja i straż miejska szkolą kobiety z samoobrony, a aktywistki domagają się zaostrzenia kar za molestowanie. Deweloperzy zakładają kolejne kamery na strzeżonych osiedlach, a w autobusach znajdziemy numery telefonów interwencyjnych.
Tylko że to za mało. Jednym z najważniejszych elementów miejskiego bezpieczeństwa jest poczucie własnej wartości. Dla każdej z nas to jedyna szansa na bezpieczeństwo w miejskiej dżungli. Poczucie wewnętrznej siły, która nie musi oznaczać cwaniakowania i zuchwałości. To po prostu odpowiednia pozycja ciała, odpowiednie słowa i – jeśli trzeba – szybka ucieczka. Dla niektórych kobiet dobra jest nauka sztuk walki, dla innych budowanie poczucia własnej siły. Zawsze w pakiecie z odwagą. Kiedy piszę te słowa, od razu przypominam sobie różne zdarzenia.
Miejska poezja gniewu
Na przykład siedzę na ławce w parku i odpoczywam w centrum miasta. Przysiada się jakiś pan. Próbuje zagadać, wydaje się samotny i całkiem kulturalny. Z nudów podchwytuję zajmujący dialog o pogodzie. Pan widocznie czekał tylko na jakikolwiek kontakt, bo zaczyna wypytywać się o moje kolczyki. Czy mam na twarzy i czy w innych miejscach też. I o tatuaże zaczyna pytać. Czy mam je również tam. I tak dalej, stara śpiewka, którą słyszę od lat.
Zaczynają drżeć mi ręce i od razu chcę wstać z ławki. Desperacko przypominam sobie te wszystkie komiksy, w których dziewczyny załatwiają takich gości, jako on w sekundę. Zaczynam naprawdę panikować, ale nie przez tego oblecha, tylko przez samą siebie: że dziewczyna wychowana na feminizmie nie potrafi poradzić sobie w takiej sytuacji. Że natychmiast wchodzi w rolę grzecznej kobietki, która zgorszona odchodzi z każdej sytuacji ewidentnego przekroczenia granic.
Głęboki oddech. Znacie to? Zebranie sił, wyprostowanie pleców. Nagły spokój.
Zdejmuję okulary i powoli odwracam się do intruza, który rozkręcił się ze swoimi zaczepkami i nawet przybliża się w moją stronę. Zaczynam mówić. Wszystko to, co należy w takiej sytuacji powiedzieć, to, czego nigdy nie mogłyśmy mówić głośno, bo dziewczynki tak nie mówią.
Głos mi drży, cholera, muszę jeszcze poćwiczyć pewność siebie w sytuacjach stresowych. Ale brnę dalej i po jakimś czasie wstaję pewna z ławki i staję naprzeciw tego faceta. I mówię dalej. Och, jak ja bym tu sama siebie zacytowała, chociaż to przecież w złym stylu. Jak ja bym te wykwintne przekleństwa zapisała, te rady i porady dla obleśnych dziadów przytoczyła.
W każdym razie każda z nas trzyma na dnie serduszka takie słowa i drżyjcie wszyscy, którzy je kiedyś będziecie mieli nieszczęście usłyszeć. Jest to miejska poezja gniewu i niepodległości samej siebie w kontekście miliona osób chcących poniżyć, wykorzystać lub choćby dokuczyć.
“Nie wiem, jak wy, ale milczeć nie zamierzam”
Podobnie jest w sieci. Doniesienia medialne stają się coraz bardziej natarczywe. Szczególnie jeśli ktoś lubi przy śniadaniu ogarniać internety i być na bieżąco od wczesnych godzin porannych. Że konflikt światowy, że klęska ekonomiczna, że bieda, głód i zgrzytanie zębów. Jak wiemy, wiadomości są tylko złe. Jeśli dotyczą czegoś innego, to tylko w kontekście absurdu typu kronika towarzyska.
Nie dziwne, że ludzie powoli impregnowali się na tragedie i niewiele potrafi ich ruszyć. Sto osób zginęło w pożarze: phi. Przecież wczoraj tysiąc osób zginęło w Afryce. Rozbił się samolot, nikt nie przeżył. E tam, nudy, włączę sobie tańczącego kotka na You Tube. Nie wiem sama, czy to znieczulenie, czy po prostu zdrowa oznaka niepopadania w paranoję. Podobnie jest z przemocą w sieci i hejtem.
Kiedy jestem pytana o to, jak sobie z tym radzę, odpowiadam, że radzić sobie z tym nie ma jak, ale po latach człowiek potrafi powrócić do równowagi. Tylko jakim kosztem.
Według Europejskiego Lobby Kobiet (największej w Europie sieci kobiecych organizacji) w 2017 roku kobiety były 27 razy częściej niż mężczyźni narażone na nękanie w sieci i w mediach społecznościowych. Problem dotyka 73% kobiet na całym świecie, a statystyki rosną i sześć lat później są coraz bardziej niepokojące.
Telewizja Arte zrealizowała jakiś czas temu dokument „#szmata. Mizoginia w Internecie”, w którym wypowiadają się osoby z różnych krajów doświadczone cyberprzemocą i które korzystają z różnych kanałów mediów społecznościowych. Opowiadają o zaszczuciu, depresji i zaniżaniu własnej wartości. Podkreślają też, że wszystkie to ataki na nie mają tylko jeden cel: zawstydzić, poniżyć i zmusić do milczenia.
Nie wiem, jak wy, ale milczeć nie zamierzam. Nie mam siły wrzeszczeć na każdy internetowy hejt tak, jak zrobiłam to w realu, kiedy obcy facet zaczepiał mnie w parku. Uważam, że należy się nam wszystkim wsparcie i wspólne dbanie o to, aby mowa nienawiści nie pojawiała się z taką częstotliwością.
Dlatego też cieszę się z powstania #NoShameCoalition, w której mówi się o zdecydowanej walce z zawstydzaniem kobiet ze względu na wygląd, wiek czy życiowe wybory. Zachęca się polskie media do dołączenia do kampanii oraz zaprzestania publikowania zawstydzających treści. Nie chodzi tylko o wnikliwe moderowanie komentarzy, ale i o zaprzestanie prowokowania do hejtu poprzez zamieszczanie szczujących artykułów. Wiadomo, że to one klikają się najlepiej, a liczba wejść na stronę to rzecz dla wielu redakcji ważniejsza niż kwestie merytoryczne.
Mimo wszystko to od nas wszystkich – nie tylko indywidualnych autorek treści – zależy, w jaki sposób będziemy ograniczać molestowanie i poniżanie. Być może od przestrzeni wirtualnej zacznie się zmiana?
Sylwia Chutnik – pisarka, publicystka, działaczka społeczna i wykładowczyni akademicka. Felietonistka ,,Polityki”, „Wysokich Obcasów” i wielu portali internetowych. Laureatka nagród literackich i społecznych. Zasiada między innymi w Kapitule Nagrody im. Olgi Rok, Kapitule Obywatelskiej Naukowych Nagród “Polityki” oraz w Radzie Fundacji Feminoteka. Doktorat obroniła w Instytucie Kultury Polskiej UW.
Wokalistka punkowych zespołów. Prowadzi podcast Radio Sylwia.
Zdjęcie: Nowy Teatr