Przeczytasz w 5 min 04 sty 2024

Karolina Sulej: Dobrostan i dobrobyt

tekst: Karolina Sulej
Przeczytasz w 5 min

W ostatnim czasie zarówno w realu, jak i w internecie zaroiło się od rozmaitych ekspertów od dobrostanu. Jak dobrze żyć wie youtuberka, psycholożka, kosmetyczka, trener personalny, aplikacji, tik-tokerka doradzająca w wyborze szminek, autorzy poradników dla biznesu, twórcy start-upów i nawet chat GPT.

Każdy z tych ekspertów ma inną definicję dobrostanu i odmienny zestaw narzędzi umożliwiających rzekome jego osiągniecie – często za wygórowaną opłatą. Na Netflixie znajduje się dokument „Twin Flames” o parze spryciarzy, która rozkręciła lukratywny biznes na sprzedawaniu koncepcji, że człowiek ma w życiu przeznaczona mu parę-połówkę. Oni twierdzą, że wiedzą, kto to jest i jak prowadzić taki związek, osiągając kosmiczny poziom szczęścia i porozumienia. Tylko płacić!

W jednym z niedawnych numerów „Pisma” znajduje się reportażowy esej psychoterapeutki Joanny Gutral i dziennikarki Zuzanny Kowalczyk, które wybrały się na festiwal Life Balance Congress 2023, gdzie obserwowały rozmaitych coachów i specjalistów od życia, którzy tłumaczyli, jak za „drobną” opłatą „manifestować” pieniądze czy nowego ukochanego. Słuchały ich tłumy ludzi zmęczonych tempem codziennego życia i jego niedotrzymanymi obietnicami. Zamiast jednak zastanowić się, dlaczego jest tych rozczarowań tak wiele – poszli i poszły po następne obietnice. Oby skończyło się jedynie na zmarnowanej inwestycji czasu i funduszy, a nie ze szkodą dla zdrowia i życia. Pragnienie szczęścia, poczucia ulgi w dokuczliwej codzienności jest dziś tak wielkie, że dla jednych przekłada się na zysk za wszelką moralną cenę, a dla drugich na wiarę za cenę porzucenia wszelkiego krytycznego myślenia.

W księgarniach czy supermarketach podręczniki do „polepszania”, „rozwijania” czy „podwyższania” stylu życia, pełne kolejnych wskazówek, zajmują całe półki. Z kolei działy na platformach streamingowych czy podcastowych wypełniają programy o takiej właśnie samorozwojowej, doradczej tematyce.

Dobrostan jest nieustannie przerabiany na obrazy, hasztagi, skróty myślowe lub raczej bezmyślne, przez różnorakie gałęzie kultury i gospodarki. To, co trudne jest upraszczane, to co złożone – redukowane do lekkostrawnej papki. Zamiast szukać realnego poczucia wdzięczności i zadowolenia, co oczywiście jest niełatwe, wymaga wysiłku i porządnej, czasem bolesnej autoanalizy –– wolimy szybki erzac i pseudo-psychologiczne, pseudo-medyczne, pseudo-etyczne iluzje rozwiązań. Czasy są trudne, turbulentne, niepewne – jako tonący w falach kolejnych kryzysów nie wybrzydzamy i łapiemy się brzytew. Jak to jednak z brzytwami bywa – nie dość, że nas nie ratują, to jeszcze kaleczą.

Nie, nie da się zapełnić pustego miejsca w sercu żadną retail therapy, żadnym złotym cytatem czy nawet najdroższymi warsztatami z najbardziej utytułowaną coachką. Prawdziwy, realny dobrostan to stan, który nie pozwala się łatwo monetyzować i do którego nieskończenie trudno napisać instrukcję. Należy szyć go na własną miarę, powoli i uważnie, szukając wsparcia u tych, którzy także szukają i błądzą. I tak, owszem – jest to niekonkluzywna i frustrująca refleksja. Ale nie jest to jeszcze puenta tego eseju.

Dlaczego mielibyśmy w ogóle mieć za złe nowej sukience w szafie, że nie realizuje naszej potrzeby sensu? Albo boczyć się na instruktora fitnessu? Kapitalizm wszystko nam poprzestawiał – nie ma nic złego w kupowaniu rzeczy i usług, pod warunkiem, że nie obiecują one więcej, niż dają, nie oszukują. Dobrostan i stan posiadania to dwie różne dziedziny życia. Dobrostan i stan wiedzy, a nawet stan zdrowia to czasem odrębne obszary. Dobrostan to nie dobrobyt i odwrotnie.

Są osoby, które nawet w stanie głębokiego cierpienia czy niedostatku są w stanie odnaleźć poczucie szczęścia. Są takie, które zdrowe, z pełną rodziną, żyjące w dostatku i z satysfakcjonującą pracą nie czują się dobrze i nie są zadowolone, zapytując jak filmowa Barbie w piosence Billie Ellish „What was I made for?”. Żaden przedmiot i żadna rozrywka nie zastąpią konfrontacji z poczuciem człowieczeństwa, własnej kruchości i cudowności jednocześnie. Z zachwytu i zaufania do siebie i świata bierze się dobrostan. Pomaga też zwrócenie się o pomoc do innych – nie chodzi o to, aby dawali dobre rady, żeby rozwiązali nam problem, ale o to, żeby po prostu ze sobą pobyć. W samotności trudniej o zaufanie światu.

Pomaga także obcowanie z naturą i ruch. Jesteśmy ewolucyjnie społecznością zbieracko-łowiecką i nie zostaliśmy zbudowani do spędzania czasu na przesiadywaniu na kanapach, przed ekranami. I znów – nie chodzi o to, żeby zapisywać się na siłownię, wymyślać sobie rozmaite modne zajęcia, na które wyda się pół pensji – wystarczy pospacerować, popatrzeć na zielone albo na niebieskie. Najlepiej z kimś bliskim u boku.

Pamiętam, że jako dziewczynka byłam szalenie znudzona niedzielnymi spacerami z rodzicami albo dziadkami – wydawało mi się to szalenie mieszczańskie, cringowe – jakby powiedziała dzisiejsza nastolatka – szczególnie że wszystko odbywało się szalenie wolno, trzeba było podziwiać listki na drzewach i szukać wiewiórek. Ja chciałam słuchać muzyki na podłodze w moim pokoju, wyobrażać sobie, że będę melancholijną i romantyczną artystką. To był wtedy mój dobrostan. Dziś, wracając z pracy czy ze spotkania, szukam każdej zielonej plamy po drodze. Idę na spacer, kiedy czuję blokadę twórczą i kiedy chcę pogadać z przyjaciółką. Idę na spacer, kiedy muszę rozwikłać problem. Rozmowa, bliska osoba, ruch, natura – to wszystko uzdrawia, naprawia, układa. Pomaga też wyłączenie telefonu, skupienie na tu i teraz, na zmysłach.

Joanna Długowska, ekolożka, działaczka Greenpeace, feministka i adventurerka wymyśliła, że swoimi sposobami na stres i przebodźcowanie podzieli się z innymi kobietami – ze zgrozą zauważyła, że przebywanie w outdoorze bywa czasem zupełnie nie na temat dobrostanu dla wielu kobiet, bo nawet tam dociera konsumpcjonizm.

Asia uznała, że zamiast narzekać i czekać, aż sami się zmienią, można stworzyć alternatywę, edukować się i wspierać. Wymyśliła więc idee festiwalu kobiet budujących swój dobrostan w outdoorze, w naturze – spacerujących, uprawiających sport, studiujących przyrodę. Festiwal dla profesjonalistek i osób zupełnie amatorskich, które chcą tak spędzać czas nie dlatego, żeby stwarzać sobie trudności i wyzwania, ale dlatego, żeby poszerzać, pogłębiać swój dobrostan w jego różnorakich wymiarach.

Festiwal odbył się w listopadzie w ośnieżonym schronisku Roztoka, położonym tuż przy drodze na Morskie Oko, w malowniczej dolinie, otulony lasem. To drewniana chata, w środku cala wyłożona jasną drewnianą boazerią, ze spadzistym dachem, uroczymi pokoikami i przepyszną kuchnią.

Najedzone, wybrykane uczestniczki popołudniami siadały do wysłuchania wykładów podróżniczek, artystek, aktywistek. Był to zaiste dobrostanowy sabat – schronisko (prowadzone zresztą przez kobietę) wypełniła taka ilość kobiecej energii, że myślę dotarła, aż do Krupówek. Bliskość, zaufanie, czucie ciała, inspiracje, dodanie otuchy, praktyczne rady i zabawa. Na niebie iskrzyły się gwiazdy, światło schroniska było łagodne i ciepłe, temperatura odczuwalna jak przytulny kocyk, szczególnie po powrocie z gór ze zmrożonymi policzkami. Skandynawowie nazywają to hygge – przytulność związana z powrotem do udomowionej przestrzeni, przytulenie wspólnoty i wnętrza po samotnej wędrówce. Ale można to nazwać odparowaniem, regeneracją, równowagą.

Życzę wszystkim w Nowym Roku jak najwięcej dobrostanu, którego nie można na kupić, waszego własnego, autorskiego – obecności bliskich, pogody ducha, spacerów z rodziną – i żeby to, co kupić można, pomogło nam marzyć i skupiać się na sobie. Upodmiatawiajmy rzeczy, a nie uprzedmiatawiajmy nas samych.

Główna ilustracja: Aleksandra Szmida

Karolina Sulej – pisarka, gamewriterka, podcasterka, kuratorka. Autorka takich książek jak „Rzeczy osobiste” oraz „Ciałaczki. Kobiety, które wcielają feminizm”. Doktorantka w Instytucie Kultury Polskiej.

Posiadaczka trzech kotów.

Przeczytaj inne artykuły