Wakacje – niezależnie od tego, ile mamy lat, lato zawsze kojarzy się z interwałem, w którym czas mniej się spieszy, godziny są złote, ciało mniej jest skłonne do chowania się w ubraniach i dobrze znanych wnętrzach, mniej skore oddawania prymatu pracy, spragnione przyjemności, rozrywki. Wakacje to czas odpoczynku – mówi komunał, ale co to właściwie znaczy?
Czym jest odpoczynek? Kultura ma oczywiście gotowe przepisy i odpowiedzi: wyjazdy całą rodziną na all inclusive do tropikalnych hoteli przy plaży, gofry nad Bałtykiem, pensjonat-spa z przyjaciółkami, agroturystyka na malowniczej wsi. Te miejsca, które odpoczynek już nam zaprojektowały, to tak zwane destynacje urlopowe czy popularne miejsca wypoczynkowe, zwykle pełne innych osób, które również na wypoczynek się udały, czyli tak zwanych wczasowiczów.
Nie chodzi tutaj o to, żeby zobaczyć nowe miejsce, zażyć trudów podróży, nieznanego – nie, nie, na wczasy przyjeżdża się po konkretne, uświęcone kulturowo rytuały: kąpanie się w morzu albo basenie albo jeziorze, opalanie się na leżaku czy ręczniku, jedzenie owoców morza czy ryb, lodów, po chłodne piwo w barze, dyskotekę nad brzegiem akwenu, spacer o zachodzie słońca, suweniry ze sklepów z pamiątkami. Oczywiście rytuały różnią się w zależności od krajobrazu – góry, morze, jeziora, ale schemat wygląda podobnie.
Jeśli chcesz od schematu odejść – twój odpoczynek wymaga więcej wysiłku, chociażby planowania, więcej kreatywności, więcej jest też ryzyka.
Zmęczone tempem życia i przetwarzania informacji osoby najczęściej wolą, żeby wszystko było zrobione tak, żeby nie musieć zbyt wiele rozmyślać, tylko dać się poprowadzić.
Świątynie turystyki to miejsca przypominające parki rozrywki, gdzie ciało jest na mnożące się sposoby karmione, pojone, możesz się bawić, folgować sobie – ale tylko w ramach, na które musisz się zgodzić, żeby nie musieć samemu ogarniać harmonogramu. Masz menu degustacyjne, które na ciebie czeka i brak dań spoza karty.
Taki format wydaje mi się rewersem tego, jak działamy z reguły w pracy. W pracy również jest pewien schemat, rytuały, rzeczy do wykonania. Inne czynności, inne okoliczności, ale te same reguły, ten sam duch. Pracujemy, żeby odpoczywać, odpoczywamy, żeby pracować.
Czy wczasy to jest więc odpoczynek, czy pewna praca odpoczynku?
Czym w takim razie byłoby granie w zupełnie inną grę relaksu – jakąś pracą tylko wakacyjną? Odpoczynkiem, tylko takim bardziej wysiłkowym? Jak przestać rzucać tą samą monetą, wyjść z tej bliźniaczości porządków, żeby naprawdę na chwilę wyrwać się zupełnie monotonii?
Ja lubię określenie – przygoda.
Reguły przygody są zupełnie inne niż pracy i odpoczynku od pracy – tutaj jest pewien przekładaniec, w którym jedno zasila drugie. Niczego bardziej się nie boję niż pojęcia urlopu – to jakby wyrwanie z pracy kawałku życia, który jednak jest dosłownie w pracę wpisany i wedle jej reguł zorganizowany – do tego zwykle trwa tyle, że prawdziwa regeneracja nie jest możliwa, czyli jeden lub dwa tygodnie.
Czy to nie jest aberracją, że zgadzamy się, aby nasze życie było tak regulowane, że musimy prosić o dni urlopu, a w pozostałe iść i działać według schematu, który organizuje nam życie, z tygodnia na tydzień tak samo? Czy naprawdę to wystarczy?
Przygoda jest nie tyle zmianą miejsca i czynności, zaczerpnięciem innej znanej powszedniości, co zmianą logiki, narracji.
Przygoda ma cię dosłownie wyrwać z kapci, pokazać nie tyle nowe miejsce i ludzi ( choć również), co pokazać ci coś nowego w sobie – nie wiem, czy jest to odpoczynek sensu stricte, bo to jednak nie jest spacerek, żeby wiedzieć coś nowego o sobie, a jednak jest to pewien ruch w życiu, jakiś wewnętrzny prąd. Rzeka naszych dni przestaje być uporządkowaną siłą, która płynie wybetonowanym korytem, ale jest dzikim strumieniem, który bada, którędy się przecisnąć. Ta, może niezbyt zgrabna metafora pokazuje jednak dobrze, że odpoczynek jako przygoda mógłby nam dawać przestrzeń do czucia życia mocnej, do czucia się żywym w ogóle, bo o ile zdajemy sobie sprawę, że praca często nas desyntetyzuje, to jednak rzadziej widzimy, że najczęściej także i wypoczynek również nas oddziela od czucia i głębokiego doświadczenia i w rezultacie uzupełniany codzienność jak śpiewał Varius Manx w „Pocałuj noc”, „zakładania szarego płaszcza”, wakacyjną codziennością, gdzie chociaż ubrania są kolorowe, to pozostaje podobna ostrożność poznawcza i emocjonalna.
Dla każdego przygodą będzie co innego.
Dla jednego pisanie pamiętnika. Dla innej pójście samej do kina. Noc pod gwiazdami. Podróż przez Europę kamperem. Leżenie na balkonie, bez telefonu.
Może wymienię moje przygody przez ostatnie lata, rzeczy które wyrwały mnie z kapci. Przetrwałam sztorm na Atlantyku sterując podczas gdy leciały na mnie kubły wody w formie kolejnych fal. Obsługiwałam osiem osób przez dwa tygodnie gotując im wszystkie posiłki. Pozwoliłam sobie leżeć przez dwa dni na łóżku w domu i nie robić zupełnie nic. Nauczyłam się freedivingu i spędziłam pod wodą wiele razy po minutę, dwie, ale wydawało mi się, że wieczność. Wreszcie – odkryłam, że każdy codzienny spacer może być przygodą, jeśli tak się nastawię – i to chyba było najważniejsze odkrycie.
Przygoda – czyli coś, co nie jest znane, nie jest oswojone, co ma niewiadomy rezultat, co jest ekscytujące.
Odkąd zaczęłam tak myśleć o moim dniu – niezależnie od tego, czy jest pracowy, czy odpoczynkowy, to poczułam, że ta logika pracy i wakacji zaczyna mi się zupełnie mieszać i to niezależnie od tego, czy pracowałam na etacie czy byłam freelancerką. Po prostu przestałam funkcjonować w tych kategoriach – wszystko stało się dla mnie potencjalną przygodą, mogłam tylko zmieniać biegi i drogi w życiu, ale cały czas czuć się bardzo obecna – nie potrzebowałam odpocząć od życia, ani odpocząć do życia.
Kiedy czuję, że wypalam się w określonych czynnościach, zmieniam bieg i zaczynam być w przygodzie gdzie indziej. A potem od nowa. W pracy, na wakacjach, w przyrodzie, na ulicy miasta.
Nawet sen może być niesamowitą przygodą – to przecież ważna część naszego życia. Jestem przekonana, że to poczucie, pragnienie życia w przygodzie nie jest czymś unikatowym, rzeczą dla artystów czy podróżników. To jest dla wszystkich, bo to przecież logika w jakiej wyrastamy jako dzieci – wtedy wszystko jest przygodą, niezależnie od tego, co robisz.
Do dziś pamiętam chodzenie po krawężnikach, zgadywanie nazw roślin na spacerze, wyczarowywanie zamków z piasku, zagadywanie do nieznajomych.
Sentymentalizujemy tamten czas, bo wszyscy tak robiliśmy i mamy to zapamiętane jako ważne radości – dlaczego nie moglibyśmy do tego wracać jako dorośli, na co dzień i od święta? Przecież te umiejętności sobie od nas nie poszły, po prostu mamy też inne, dodatkowe, zbierane później – ale dlaczego te wcześnie zdobyte umiejętności zachwycania się życiem, nie mogłyby pozostać naszą siłą napędową?
I po to chyba wymyślone zostały te wszystkie urlopy, żeby dawać nam poczucie bezpieczeństwa do przeżywania życia, ale niestety skończyło się tak, że w dużej mierze nam to doświadczenie odebrały.
Zbuntujmy się więc wobec tej logiki przewidywalności
Zafundujmy sobie przygody, nawet najmniejsze, ale jak najczęściej, nawet jeśli będzie ona odczuwalna tylko dla nas wewnętrznie, tylko chwilę – jestem przekonana, że da nam to więcej iskry niż nawet dwa tygodnie wylegiwania się na all inclusive.
*Ilustracja: Ola Szmida