Przeczytasz w 7 min 16 kwi 2024

Karolina Sulej: Jak ona wyszła!

tekst: Karolina Sulej
Przeczytasz w 7 min

Kilka tygodni temu internet zbulwersowały zdjęcia aktorki Kristen Stewart w krótkich swetrowych spodenkach przypominających majtki – no niech będzie – w majtkach.

Co gorsza spod tych majtek wystawały rajstopy, a konkretnie górna część rajstop, ta wzmacniana, którą zwykle wstydliwie chowamy. Do tego rozpięła jeszcze koszulę, tak aby widać było miękki stanik bez fiszbin w kolorze ciała. I jeszcze połyskujące szpilki i błyszcząca torebka do kompletu, tak jakby chciała powiedzieć – a macie, to jest właśnie nowa elegancja! To nie był błąd w matrixie jej stylu – kilka dni wcześniej na premierę filmu założyła wysoko wycięte body marki Better, tak żeby dokładnie widać było pasek w pasie jej rajstop.

Portale plotkarskie były w siódmym niebie – nie ma lepszego kontentu niż gwiazda, która ubrała się niesztampowy sposób, nie ma lepszego clickbaitu. Komentarze leciały ciurkiem: “Jak ona wyszła! O tempora, o mores! Czego to nie zrobią celebryci dla przyciągnięcia uwagi! Czy to jest moda? Kiedyś, to była moda! Wstydu nie ma!” – i tak dalej, na podobną nutę. Patrzę na delikatny ironiczny uśmiech Kirsten na zdjęciach paparazzich i domyślam się, że dokładnie wiedziała, jakie komentarze wywoła i tylko na nie czekała.

Czekała na pokaz pseudo eksperckości i wyższościowego tonu – w komentarzach o cudzych stylizacjach każdy czuje się autorytetem w sprawach mody, arbitrem elegancji. Ale właściwie, dlaczego? Na jakiej modzie się zna, skąd pochodzi jego/jej wiedza, ekspertyza? Sformułowanie „nie znam się, ale się wypowiem” zyskuje nowe dno, pogłębiając się zupełnie nielogiczne przekonanie, które można streścić następująco: „wypowiem się, bo każdy zna się na modzie, chociaż nie ma się na czym znać, bo moda jest głupia i płytka, ale pokażę wam, że to jestem wyrocznią stylu”. Nie ma to sensu? Ano, nie ma na poziomie logiki, ale tu nie chodzi o logikę, ale o emocje.

Emocje zaś mówią: Przyłapałem gwiazdę! Ośmieszyła się! Oszalała – straciła kontakt z rzeczywistością. Ta rzeczywistość zaś tylko z pozoru jest jedynie ogólnie przyjętą „normalna” modą, tu chodzi w ogóle o to, co przystoi, co jest „normalne”. Komentariat, który wypowiadał się w sprawie Kirsten Stewart wypowiadał się w istocie o tym, że nie ma wstydu ktoś, kto ma czelność tak się wyróżniać. Osoby przyzwoite pasują do reszty. Nawet, kiedy są piękne czy brzydkie, muszą to robić konwencjonalnie, jak trzeba.

Kiedy wyglądają niekonwencjonalnie – natychmiast są wyśmiewane albo hejtowane. I naprawdę, nie trzeba do tego nosić jakiegoś elementu stroju na wierzchu, który wcześniej był schowany albo odwrotnie. Zdaniem vox populi, czyli tych przysłowiowych ludzi, którzy „coś powiedzą” zgrzeszyć można na wielorakie sposoby i czasem nie da się skontrolować, od czego to zależy.

Wiadomo też, że „głos ludu” to nie jest żadna stała opinia – to wielogłos regulowany natężeniem danego konwenansu czy kanonu w kulturze. Można na przykład nie pasować do większościowej normy przez całe swoje życie, mimo że się człowiek w ciągu tego życia radykalnie zmienia.

Taka Pamela Anderson – zrobiła sobie biust (oraz pewnie wiele jeszcze zabiegów, których nie potrafię zidentyfikować) żeby zrobić karierę jako dziewczyna ze świerszczyka. Straciła wtedy raz na zawsze szacunek w oczach purytanów, ale przyniosło jej to rolę w „Słonecznym Patrolu”. Czy zyskała wtedy masowy poklask? Gdzieżby tam. Przez niektórych była odtąd uwielbiana na zasadzie kuriozum – bo pornograficznie urodziwa aktorka znalazła się w mainstreamie, a przez innych hejtowana na zasadzie kuriozum – jako pornograficznie urodziwa aktorka, która znalazła się w mainstreamie.

Kiedy zaś od kilku lat Pamela, jako dojrzała kobieta, lubi swoje ciało i oblicze, takie, jakie one są, to również polaryzuje publiczność – jedni uważają, że to epatowanie nieupudrowaną brzydotą, a inni, że manifestowanie weryzmu. Tak czy siak – nadal kuriozum, tylko zupełnie inaczej. Nie sądzę, żeby Pamela na to zważała. Choć wydaje się naiwną blondyneczką, zapewne jest świadoma, że wszystko, co rzuci się w oczy publiczności zostanie zapamiętane – to performatywny gest, zamaszysty, jak przystało na aktorkę. Jest świadoma jego prowokacyjności, podobnie jak Kristen.

Aktorzy, performerzy dobrze wiedzą, że moda to kostium, którego używa się do wielu innych celów niż tylko po to, żeby wyglądać ładnie, porządnie, kobieco czy męsko, atrakcyjnie – co orzeka głos większości. Mody używa się przecież, żeby opowiadać historie, poszerzać granice płci, polemizować z mitem urody, drwić, opowiadać się po jakiejś stronie. Dlatego zawsze kiedy słyszę larum – „jak ona wyszła!”, zastanawiam się, co tu się właściwie stało. Dlaczego mam się oburzać? Czy ta modowa wypowiedź to naprawdę coś nowego, szokującego? Zarówno w przypadku Kristen, jak i Pameli i wielu innych gwiazd, także mężczyzn, strój, który tak szokuje najczęściej jest nienormatywny płciowo – narusza obraz tego, jak naszym zdaniem powinna wyglądać kobieta czy mężczyzna.

Kristen jest queer, lubi pokazywać że tożsamość to gra, lubi buntować się przeciwko formatowaniu. Takie idolki jak ona zakładają „kostiumy wstydu”, żeby pokazać, że niepodważalne reguły to złuda. Bez takich jak Kristen, uprzywilejowanych buntowników, buntować byłoby nam, w „prawdziwym świecie”, jeszcze trudniej z naszymi małymi rebeliami i walką o widoczność. Bo tak – jest różnica między celebryckim bogactwem rodem z Kapitolu z „Igrzysk śmierci”, a przewrotną ironią „gaci na wierzchu” u uznanej gwiazdy. To nie jest podkreślanie swojego status quo, to jest granie z nim, karnawalizacja, branie w nawias swojego statusu.

Taki gest ma szczególną moc w przypadku wizerunków kobiet, które w kulturze są nieustannie przywoływane do porządku, nieustannie gonią za tym „właściwym” wyglądem. Kristen się z tego wyścigu elegancko wypisała – mimo, że to luksus, gest jest punkowy.

Podobnie zachowuje się Julia Fox, nowojorska modelka, projektantka i aktorka , która wydała ostatnio autobiografię, gdzie opisuje kulisy swojego mrocznego dorastania, narkotykowe haje, toksyczne związki, zatargi z prawem i – eksperymenty z modą. Zawsze ubierała się wedle wytycznych modowej awangardy, a dziś tylko to podkreśla zaznaczając w wywiadach, że nie ubiera się już dla „męskiego spojrzenia”.

Nie chce być ładna, chce być jakaś i tworzyć na ciele wypowiedzi artystyczne. Razem z przyjaciółką stylistką tworzą stroje DIY –kostium z liści znalezionych podczas spaceru ulicami Manhattanu, spódnica z zepsutych zegarków albo z pasków do spodni, stanik wycięty z jeansów, top wykonany z krawatów, sukienka ze starego ręcznika albo pokrowca na ubranie, buty z folii spożywczej, męskie bokserki jako szorty, wysokie buty ze sztucznego futra do skąpego bikini. Dużo tu poczucia humoru, kreatywności, drwiny z przemysłu mody i jego reguł, a w imię punkowej estetyki. I choć Fox nadal budzi krytykę wielu, to konsekwentnie – uciekając od bycia rozpoznawalną jako „ta była laska” Kanyego Westa, tworzy własną markę – bogatą we wcielenia. To historia o emancypacji. I najczęściej o tym właśnie są historie tych, o których pisze się „jak ona się ubrała”.

Najczęściej – ale nie zawsze, bo – o czym jeszcze nie wspomniałam – takie wyjścia wymagają także inteligencji i wyczucia czasu. Jeśli odpowiednio dobrany strój nie zostanie zaprezentowany we właściwym miejscu i czasie – nie zadziała. Kostium musi mieć swoją scenę i dobry timing. Takie wychodzenie wymaga umiejętności i wyczucia, wbrew tym, którzy zarzucają „bezwstydnicom” jego brak. Rihanna w długiej żółtej sukni z trenem na Met Gali. Lady Gaga w stroju z mięsa na MTV Music Awards. Zendaya jako futurystyczny robot na premierze “Diuny”. Mało kto dyskutuje już o wspomnianym wcześniej Kanye, bo nas wszystkich znieczulił swoimi źle dobranymi, a niekończącymi się modowymi występami. To przekaz pusty, a nie wywrotowy. Nie ma tu nic ciekawego.

Kiedyś w magazynach wiele było rubryk w stylu – “do’s and don’ts”, dobrze albo źle, kciuk w górę albo w dół, kto nosi to lepiej. Jeszcze czasem można na podobne trafić. Zawsze mam więcej ciepłych uczuć do tych, którzy robią to „źle”, bo tych którzy robią to „dobrze „nieco się boję. To ci, którzy grają w grę, wiedzą jakie są kanony i wytyczne, prymuski i prymusi w szkole kulturowych wzorców. A te wzorce jednak nadal są seksistowskie, mało twórcze, opresyjne, oparte na wykluczających mitach piękna. Wolałabym zamiast „dobrze” czy „źle” mieć rubrykę, gdzie byłoby „ciekawie, inspirująco”, versus „z przymusu, z niewiedzy”. Może wtedy zaczęlibyśmy bronić mody jako narzędzia emancypacji, kreacji a nie tego, co ma uśredniać, porządkować, przykrawać do wzoru.

To więc, co pozornie się wydaje poza modą, jakimś ekscesem – kreacje Kristen czy Julii, to właśnie jest esencja mody – i nie chodzi o to, co ale jak one to robią, jaki mają w tym zamysł, cel, jaka to jest wypowiedź. Moda to język i najgorsza jest w nim, jak w każdym języku, mowa trawa, small talk. Rozumiem, że funkcja fatyczna w gadaniu jest ważna, żeby podtrzymać konwersacje, ale mam wrażenie, że ostatnio w magazynach czy na portalach tylko ona występuje. Jedna sukienka za drugą.

Potrzeba nam w modzie więcej ciekawych rozmów, poezji, a nawet nonsensu, eksperymentujmy, ale niech będzie ciekawie, coś dzieje, niech język się plącze i rozwija, żebyśmy nie tkwili wiecznie tylko na jakimś przyjęciu, gdzie wszyscy wyglądają ładnie oraz tak samo i wypowiadają do siebie okrągłe zdania. To moje wyobrażanie piekła – nie tylko modowego.

Główna ilustracja: Natalia Jura

Karolina Sulej – pisarka, gamewriterka, podcasterka, kuratorka. Autorka takich książek jak „Rzeczy osobiste” oraz „Ciałaczki. Kobiety, które wcielają feminizm”. Doktorantka w Instytucie Kultury Polskiej.

Posiadaczka trzech kotów.

Przeczytaj inne artykuły