Przeczytasz w 5 min 14 lut 2024

Sylwia Chutnik: No dobrze, a kto sprząta w domu?

tekst: Sylwia Chutnik
Przeczytasz w 5 min

Walentynki, sympatyczne święto. Ale wiecie, co tak naprawdę jest największą oznaką miłości? Nie balonik z serduszkiem, kwiatki i romantyczna kolacja. Otóż najpiękniejszą walentynką jest wstawienie prania. Odkurzenie całego mieszkania (również za kanapą!). Skręcenie mebli. Słowem: sprawy naprawdę ważne.

Mówię wam, nic tak nie rozpala dyskusji niż rozmowa o podziale obowiązków domowych. Och, jak nam wtedy skacze ciśnienie. Zaraz się pojawiają klasyczne wypowiedzi: „bo ja zawsze, bo ty nigdy”. Kiedy jeżdżę na spotkania autorskie po całej Polsce, to zwykle oprócz literackich tematów poruszamy również te społeczne, ze względu na moje zainteresowania. I przysięgam wam, że nie aborcja, nie parytet czy wybory sejmowe doprowadzają publiczność do wrzenia, a kwestia tego, kto tak naprawdę sprząta w domu.

Dlaczego tak jest? Być może to kwestia władzy – tej realnej, którą każda osoba może poczuć we własnym domu. Podział jest często dość tradycyjny – ja zarabiam, ty sprzątasz. Ja przynoszę do domu pieniądze, a ty ogarniasz dzieci, zakupy i kurze. Ale przecież się kochamy, prawda?  I to właśnie wtedy zaczynają się schody…

Wydaje się, że to się nigdy nie skończy, te ciągłe pretensje o niewyrzucone śmieci, brudne skarpety rzucone w kąt czy bałagan w szafie. Co ciekawe, spory toczą się niemal we wszystkich domach. Zarówno tych, w którym regularnie sprząta osoba z zewnątrz, jak i małe M2, gdzie ledwo starczy na płyn do zmywania. Główną osią sporu w relacjach hetero jest Gospodarz i Gospodyni.

Według badań socjologicznych (prowadzonych zarówno na uczelniach, jak i przez organizacje pozarządowe), to właśnie panie sprzątają najczęściej (ostatnie, te z czasów lockdownu pokazały, że to około 76 proc.). Stąd frustracja i poczucie nierówności w związku. Kiedy ponad piętnaście lat lat temu, jako Fundacja Mama, pytałyśmy kobiety o ich „krzątanie domowe”, to najbardziej skarżyły się na sprzątanie po domownikach i wieczne prośby, aby robili to sami.

Jedna z badanych kobiet napisała w ankiecie wprost: „Mąż w zasadzie w pracach domowych nie pomaga – nie lubi, nie umie, ma za dużo pracy i tak dalej. Czasem, jak się na niego drę  na maksa to coś tam zrobi, ale tak na co dzień NIC zero, null – zero zakupów, gotowania, sprzątania. Czego najbardziej nienawidzę? Mycia zasikanej przez trzech facetów glazury obok klozetu. Dlaczego nie każę im tego robić? Bo musiałabym powtarzać i prosić 45 razy a nie chcę takiej atmosfery w domu robić. Im to nie przeszkadza, mi to przeszkadza, więc to podobno mój problem…”

Przytoczyłam w całości akurat tę wypowiedź, bo pojawia się w niej częsty wątek powtarzania próśb przy jednoczesnym znudzeniu byciem wiecznie marudzącą babą. Zaraz się zresztą usłyszy koronny argument: jak ci przeszkadza bałagan, to sobie go posprzątaj. Jeżeli gdzieś widziałabym wojnę płci, o której tak chętnie wypisują media, to właśnie w domu. Nie w wielkiej polityce, nie w dyskusjach o 800 zł na dziecko czy wydłużeniu urlopu macierzyńskiego.

Najwięcej do powiedzenia mamy na temat naszej codzienności. Na temat niewstawionego prania czy kupienia bułek na śniadanie. Dlaczego tak jest? Bo codzienność jest demokratyczna – dotyczy każdego. Chociaż różni się od siebie, to w podstawowych kwestiach: karmienia i opieki jest niemal taka sama. I wtedy zaczynają się mniejsze lub większe walki o niepodległość. O równy podział obowiązków, o „ogarnianie” i dbanie o dom. Czy jest dom? Zwykle rodziną. Przestrzenią znaną i oswojoną, w której mamy odpoczywać po trudach dnia i budować relacje z najbliższymi.

Oczywiście, nigdzie nie ma idealnej sytuacji i zawsze można coś zmieniać. Ale najważniejsze to zachęcać ludzi do tego, aby przyglądali się swoim potrzebom i komunikowali je. Na przykład politykom i polityczkom. Dzięki sprzyjającym przepisom, ustawom i  paragrafom można dać zielone światło dla wszystkich tych, którzy chcieliby założyć lub powiększyć swoją rodzinę. Tu nie wystarczy straszenie niskim wskaźnikiem urodzeń i roztaczaniem wizji samotnej starości z mityczną szklanka wody, która będzie poza naszym zasięgiem, bo nie urodziliśmy nikogo, kto by nam ją podał (pro tip: można wytresować psa lub postawić szklankę przy łóżku, to się nie będziemy nikogo prosić). I tu takie odkrycie, może nie dla wszystkich jasne: nie rodzimy dzieci dla siebie, ale dla nas wszystkich.

Bez społecznego spojrzenia na kwestie rodzinne nie damy rady wymyślić idealnych rozwiązań. Na szczęście, możemy skorzystać choćby z tych, które kilak dekad temu zostały wprowadzone w niektórych krajach zachodnich. Na przykład w Szwecji, gdzie panuje przyjazny klimat: do rodzenia dzieci, do pracy zawodowej i do dyskutowania o rodzicielstwie. Wszyscy zdajemy sobie sprawę, że Szwedzi nie dostali tego w prezencie i jeszcze w latach siedemdziesiątych wprowadzili reformy, które obowiązują ich do dziś. Bo kwestia przyjaznego państwa nie zależy tylko od polityki parlamentarnej. To również kwestia tego, jak chcemy żyć i jak układać nasze codzienne życie. Jak już pisałam wcześniej: na nim bowiem opiera się zwykle problem: w logistyce dnia, w odprowadzaniu dzieci do szkoły, do spędzania z nimi wartościowego czasu. I tu żaden polityk nam tego nie załatwi.

To właśnie tam powstała gra “Komma Lika” (“Zagraj w równouprawnienie”). Na czym polega? W pudełku są cztery zestawy klocków na magnes w różnych kolorach – to zestaw rodzinny (dla par bezdzietnych zestawy klocków są dwa), a za planszę służą drzwi lodówki lub tablica. Za każdym razem, kiedy ktoś zrobi coś dla domu: umyje naczynia czy zrobi porządek w piwnicy – przykleja klocek, tym większy, im więcej wysiłku wymaga dana czynność. Do gry dołączona jest kartka, gdzie można ustalić wcześniej punktację za każdą czynność. Zazwyczaj najsłabiej punktowane jest na przykład wyniesienie śmieci, a najwyżej – opieka nad dziećmi. Ten, kto uzbiera najwięcej klocków, wygrywa. Od razu widać triumf: w układance dominuje jeden kolor. Ale to tylko pozorna wygrana – finał układanki traktuje się raczej jako wskazówkę, że związkowi brakuje równowagi.

Jeżeli ktoś woli bardziej nowoczesne rozwiązania, to Instytut Spraw Publicznych przygotował specjalną aplikację na smartfony, która zbiera punkty za czynności domowe (nazywa się Micasa, ale jest chwilowo niedostępna). Bo nie o wojny tu chodzi czy licytację, kto więcej zrobił, tylko dobry klimat, który sprawi, że wszyscy domownicy będą czuć się docenieni. I kochani!

Główna ilustracja: Aleksandra Szmida

Sylwia Chutnik – pisarka, publicystka, działaczka społeczna i wykładowczyni akademicka. Felietonistka ,,Polityki”, „Wysokich Obcasów” i  wielu portali internetowych. Laureatka nagród literackich i społecznych. Zasiada między innymi w Kapitule Nagrody im. Olgi Rok, Kapitule Obywatelskiej Naukowych Nagród “Polityki” oraz w Radzie Fundacji Feminoteka. Doktorat obroniła w Instytucie Kultury Polskiej UW.

Wokalistka punkowych zespołów. Prowadzi podcast Radio Sylwia.

Zdjęcie: Nowy Teatr

Przeczytaj inne artykuły