Przeczytasz w 4 min 28 lut 2023

Zapamiętać wszystko! (Albo chociaż cokolwiek)

tekst: Olga Drenda
Przeczytasz w 4 min

Odwiedzam różne miejsca po to, by przywozić z nich zdjęcia. Niemal zawsze, kiedy skądś wracam, mam głowę nabitą wrażeniami, ale wydaje mi się, że sfotografowałam za mało. Od razu chcę wracać i nadrobić nawet banalne kadry, anonimowe ulice, przystanki i supermarkety. Wszystko musi trafić do mojego archiwum.

Ten nawyk ma swoją przyczynę, a raczej smutną lekcję. Dawno temu uczestniczyłam regularnie w wyprawach rowerowych na długie dystanse, w Tatry albo przez Mazury. Przejechałam wiele setek kilometrów, odwiedziłam liczne miejscowości, jadłam tam bułki z serkiem topionym, miałam zapewne różne śmieszne przygody, widziałam ciekawe miejsca. Ale co z tego, jeśli dzisiaj mam poczucie, że to się w ogóle nie wydarzyło, a może wydarzyło się komuś innemu. Może widziałam to w telewizji. Wszystko przez to, że nie zostały mi żadne zdjęcia, oprócz jednego, na którym widać mój rower w dużej oddali. Może to nawet nie mój. Jeśli czegoś w życiu żałuję, to tego, że podczas wycieczek nie byłam wystarczająco asertywna wobec moich znajomych.

Po co wszystko fotografować?

W grupie – bo na takie wycieczki warto wybierać się z kimś – przeważało przekonanie, że najważniejsze to wkręcić się w jazdę, przejechać maksymalnie duży dystans albo wspiąć się na przełęcz, a dzień zamknąć z satysfakcją zupą w proszku i piwem (cóż, byliśmy młodzi). Nie zatrzymywać się, bo szkoda czasu na przyglądanie się dłużej, a już zwłaszcza na zdjęcia. Ja jedyna miałam inne zdanie. Jazda była przyjemna i dobrze było pokonywać coraz dłuższe odległości, ale chciałam mieć coś z tego poza samą kojącą monotonią ruchu czy ekscytacją z bicia rekordu. Chciałam zdjęcia z Pieniężna, w którym poczułam się jak na innej planecie, chciałam zapamiętać dworzec PKS w Nowym Targu i ogród sanatorium w Popradzie, gdzie dyskretnie zasnęłam w śpiworku i skąd zebrałam się grzecznie o świcie. Jeśli jakiekolwiek udało mi się zrobić (to było dawno temu, telefony nie miały jeszcze dobrych aparatów), to przepadły wraz ze starym dyskiem, najprawdopodobniej co najwyżej mogłam jednak pstryknąć sobie okiem. Podróż w większej drużynie wymaga kompromisów. Zapewne to jeden z powodów, dla których już tak nie robię. „Po co wszystko fotografować, skoro wystarczy przeżywać i przywieźć do domu dobre wspomnienia” to wielkie oszustwo, przynajmniej w moim przypadku. Wspomnienia mogą szybko zniknąć. Kasują się błyskawicznie. Żeby tak się nie stało, muszę je zapisać albo często powtarzać.

Utrwalić nie tylko w głowie

Teraz nikt nie uwierzy mi w moje przygody, a co gorsza, przestaję w nie wierzyć sama. Krajobraz się zmienił i być może, gdybym wróciła w odwiedzone przed laty miejsca, nie rozpoznałabym ich sama. Zapewne zniknęły unikatowe ślady historii, kawałki przyrody, architektury, i być może nie ma szans, by to odtworzyć. Wszystko po to, że komuś spieszyło się do bicia rekordów i pobieżnej satysfakcji. Studencka lekkomyślność w późniejszych latach zrobiła ze mnie naśladowczynię Janiny Turek, mieszkanki Krakowa, która szczegółowo zapisywała wykonywane czynności i drobiazgi z każdego dnia. Jej prywatnej, a zarazem monumentalnej pracy poświęcono reportaże, prace naukowe, a ostatnio wystawę w muzeum. Słusznie: to dowód na to, że nie warto chować obserwacji, kadrów i wspomnień jedynie we własnej głowie. Tam mają krótki termin ważności.

O autorce artykułu:

 

Olga Drenda – eseistka, dziennikarka i tłumaczka. Absolwentka etnologii i antropologii kultury na Uniwersytecie Jagiellońskim. Za książkę “Wyroby. Pomysłowość wokół nas” otrzymała Nagrodę Literacką Gdynia 2019 oraz nominację do Paszportów Polityki 2018. Publikowała m.in. w Polityce, The Guardian, Dwutygodniku, Gazecie Magnetofonowej, Herito. Od września 2022 jest stałą felietonistką Tygodnika Powszechnego. Twórczyni profilu Duchologia, na którym publikuje archiwalne wydawnictwa, reklamy, bibeloty i inne produkty kultury popularnej.

Przeczytaj inne artykuły