
Jestem feministką. Przez lata słyszałam od różnorakich mężczyzn oraz kobiet, że to oznacza, co następuje – wymieniam w kolejności niechronologicznej: że nie umiem sprzątać, nie umiem gotować, nie golę pach, jestem lesbijką, mam nieudane życie erotyczne, jestem brzydka, nienawidzę mężczyzn, mam wyprany mózg, nie rozumiem co mówię.
O feminizmie słów kilka
To zaledwie kilka przykładów, które absolutnie nie wyczerpują spektrum niezrozumienia, z jakim przez lata się spotykałam, wygłaszając te słowa. Wydają się niekiedy mieć wręcz nadprzyrodzoną moc rażenia rozmówców. Usłyszałam m.in: „no to już przesada”, „żeby zaraz feministką”, „ale po co tak to nazywać?”, „chyba nie chcesz, żeby cię tak postrzegano?”, „nie trzeba tak radykalnie”. Słowo feministka wydaje się w tym ujęciu wręcz performatywem. Jakby samo wypowiedzenie go naruszało rzeczywistość w sposób nieodwracalny, czyniąc rozmowę niemożliwą.
Od lat staram się cierpliwie tłumaczyć, że feministka czy feminista to osoby, które wyznają radyklany pogląd, że kobieta też jest człowiekiem i ma prawa człowieka. To najprostsza i najbardziej trafna definicja tego ruchu. Niezależnie od tego, jakie nurty w sobie mieści oraz jak możemy zastanawiać się nad realizacją równościowych postulatów, trzon feminizmu pozostaje niezmienny. Stanowi o tym, że patriarchalny system, w jakim żyjemy, szkodzi zarówno kobietom, jak i mężczyznom.
Że w interesie obu płci jest nie tyle odwrócić sytuację do góry nogami i wprowadzić matriarchat, co raczej zupełnie rozmontować binarność płci, która sprawia, że łatwo wpadamy w schematy kat-ofiara, władca-poddany, piekło-niebo, ciało-dusza. Nasze skomplikowane życia i płcie zaczynają regulować opresyjne schematy. Feministka i feminista wierzą, że można dojść do porozumienia po ludzku. Każdy z nas może być męski i kobiecy do takiego stopnia i na takie sposoby, jakie tylko chce.
Feminiści i feministki chcą używać feminatywów, bo wiedzą, że język polski jest tak skonstruowany, że łatwo w nim schować kobiecość. Jeśli będzie 100 pisarek i jeden pisarz, to po polsku i tak można powiedzieć 101 pisarzy. Kiedy więc można – trzeba kobiecość uwidaczniać, bo tylko naoczność sprawia, że wierzymy w czyjeś istnienie.
Jeśli wierzymy w poszerzanie pola walki o prawa kobiet, najpierw trzeba zauważyć, że w ogóle możemy to sobie wyobrazić. Granice naszego języka są granicami naszego świata – można dodać, cytując Wittgensteina albo, żeby znaleźć bardziej współczesne filozoficzne zakotwiczenie: jak pisała Judith Butler płeć kulturowa jest jedynie pewną teatralną konwencją, na którą się umówiliśmy. To przedstawienie można przepisać, zmienić scenografię i kostiumy, jeśli te dawne już się wysłużyły.
Feminista to postawa jeszcze bardziej niż feministka skomplikowana
Reakcje na mężczyzn-feministów, jakie zaobserwowałam przez lata jako dziewczyna tudzież żona tychże: pantofel, zakochany, potakuje dla świętego spokoju, manipulator, idiota. Ale też słyszałam bardzo wiele pochwał, jakby to był niebywały wyczyn, że mężczyzna jest feministą. Były to komplementy podobne w wydźwięku do tych, które chwalą mężczyznę za to, że pomaga przy dzieciach, wyniósł śmieci, gotuje, nie zdradza, sprząta.
Mężczyzna jest komplementowany za pokonanie nawet najmniejszego stopnia w dół z postumentu, na którym postawił go patriarchat. Wyczyn kobiety, która zrobiła kilometry schodów pod górę, żeby znaleźć się na równej pozycji, zostanie w najlepszym razie uznany za wysiłek godny pominięcia. Niech się cieszy skoro zaszła tak wysoko i tyle.
Feministka to jednak osoba, która zawsze powie – to, że ja weszłam nie wystarczy. Wyrównywanie szans nie powinno być ekstremalnym sportem dla nielicznych kobiet, a dla mężczyzn nie powinno być jedynie przestępowaniem z nogi na nogę. Feminiści i feministki chcą, żebyśmy się wypoziomowali na w miarę podobnych społecznych pozycjach. Zamiast kreować pionowe hierarchie chcą, żebyśmy zbudowali poziome sojusze. Można robić to na różnorakie sposoby. Jest, wspomniany na początku, inkluzywny język. Z pomocą przychodzi moda, ale także zwykła rozmowa, budowanie organizacji, partii, pisanie książek, tworzenie filmów, które przechodzą test Bechdel oraz wychowywanie dziewczynek i chłopców poza schematem lalka i wóz strażacki.
Współczesny feminizm
Feminizm XXI wieku dla mężczyzn i kobiet o rozmaitych orientacjach i tożsamościach to przede wszystkim feminizm intersekcjonalny. Co to znaczy? Taki, który uwzględnia, że jesteśmy osobnikami skomplikowanymi i poza płcią mamy też klasę, kolor skóry, status materialny, miejsce pochodzenia, biografię – wyjątkowy, niepowtarzalny człowiek i spektrum jego praw jest w centrum definicji.
Szczególnie dosłowne, ale też po prostu wymowne są zmiany społeczne w obszarze mody. Odzieżowe przesunięcia i rewolucje często zapowiadały albo stereotypizowały zmiany społeczne w postrzeganiu tego, czym jest feminizm. Pierwsze feministki były naprawdę pionierskie, nosząc spodnie ( George Sand, Coco Chanel ). Ówcześni konserwatyści mylili się w swoich prasowych karykaturach sądząc, że tylko o spodnie tutaj chodzi.
Feministki drugiej fali paliły staniki, ale nie po to, żeby raz na zawsze zerwać z tą częścią garderoby, tylko pokazać do czego bywały redukowane – roli fetyszu i obiektu. Dzisiejsze feministki pokazują w mediach społecznościowych sutki nie dlatego, że są rozwiązłe i rozerotyzowane, ale dlatego, że chcą w przestrzeni publicznej rozporządzać swoim ciałem podobnie jak mężczyźni.
Feministka to też kobieta, która nie traktuje swoich poglądów jak gadżetu i sprzeciwia się spłycaniu tej postawy przez modę, co nie znaczy, że nie chce z mody korzystać, żeby opowiedzieć o swoim feminizmie. Czym innym jest koszulka z sieciówki z napisem „feminist” w Wielkiej Brytanii, a czym innym noszona na demonstracji w Polsce. To, co miało stać się kapitalistycznym zmiękczeniem, wypraniem z polityczności, do krajów takich jak Polska wraca jako transparent, jest wciąż czytane jako polityczne i dopełnia wypisywanych na kartonach podczas demonstracji postulatów. W polskiej przestrzeni #feminizm czy #feministka to wciąż sposób na to, żeby podkreślić istotność czy też powagę żądania.
Czasem nie potrzeba jednak nawet hasztagu. Moda związana z feminizmem działa najmocniej i najbardziej prawdziwie, kiedy jest oddolna i nieobrandowana. Jak czerń na protestach wobec łamania praw reprodukcyjnych, jak czerwone błyskawice, które zasiedliły akcesoria, pojawiły się jako znaczki, biżuteria i wzór, który pozwała rozpoznać „siostrę” w tłumie oraz zapewnia widoczność całemu ruchowi.
Moda jako forma komunikacji
Na koniec opowieść z czasów archeologii feminizmu. Zanim uproduktywniliśmy modę do tego stopnia, że zastanawiamy się, czy noszenie oznak wyznawanego feminizmu na odzieży działa na jego korzyść, czy go dyskredytuje, pierwsze feministki, czyli sufrażystki, wykazywały się ogromną odwagą manifestując swoje poglądy na codziennych strojach.
Sufrażystkami w szczególności nazywano członkinie założonej w roku 1903 w Wielkiej Brytanii organizacji Women’s Social and Political Union (WSPU). Założony w 1907 roku magazyn „Votes for Women” był oficjalną gazetą WSPU, narzędziem rekrutacji i pozyskiwania funduszy. Magazyn zawierał także specjalny dział modowy, w którym podpowiadano jak ubierać się na protesty, szyć szarfy w oficjalnych kolorach Unii – bieli, fiolecie i zieleni. Charakterystyczne stały się protesty w bieli. Morze kobiet ubranych na biało, a w tle mężczyźni w czarnych garniturach.
Sufrażystki używały odzieży jako formy komunikacji, a nie po prostu formy kobiecej dekoracji. Zamiast używać ubioru, aby przyciągnąć i zadowolić męskie spojrzenie, rzucały za jego pomocą wyzwanie patriarchatowi. Dziewiętnastowieczne feministki nosiły ubrania, które były praktyczne, funkcjonalne i wygodne – zapewniające swobodę fizyczną wbrew restrykcyjnej kobiecej modzie obejmującej gorsety i krynolinę – a także wykorzystywały ubrania do zamieszczenia wypowiedzi o wyzwoleniu kobiet.
Na długo zanim T-shirt stał się nośnikiem politycznych manifestów, również inne rodzaje odzieży prezentowały na sobie buntownicze hasła. Na spódnicach i fartuchach pojawiały się ogłoszenia o demonstracjach, nowych numerach czasopism czy książkach, hasła pojawiały się też na szarfach, noszono też symboliczną biżuterię w charakterystycznych barwach fioletu, bieli i zieleni, a ręcznie robione sztandary trzymane przez kobiety podczas marszów były niemal przedłużeniem ich ubioru.
Feministki od początku istnienia ruchu zdawały sobie sprawę z politycznej nośności strojów i ich wymowy. Warto pamiętać o tym, kiedy ubieramy się na co dzień. Co mówi nasz strój? Obawiam się, że dżinsy, koszula czy wygodne sneakersy mówią, że jesteś feministką, nawet jeśli obawiasz się tego słowa. Dzisiejszej mody kobiecej nie byłoby, gdyby nie uparte sufrażystki i feministki kolejnych fal, które wywalczyły tak wiele, że dziś możemy sobie pozwolić na dywagacje o tym, jak chcemy nazywać naszą wolność. Bo wreszcie mamy jej wystarczająco wiele, żeby dyskutować o jej odmianach.
Jestem więc feministką – dumną, wdzięczną, radykalnie przekonaną o tym, że warto walczyć o prawo do bycia sobą na partnerskich zasadach. I ubierać się, jak tylko chcę.

Karolina Sulej – pisarka, gamewriterka, podcasterka, kuratorka. Autorka takich książek jak „Rzeczy osobiste” oraz „Ciałaczki. Kobiety, które wcielają feminizm”. Doktorantka w Instytucie Kultury Polskiej.
Posiadaczka trzech kotów.