Przeczytasz w 7 min 03 sty 2024

Karolina Sulej: Intymne obywatelstwo

tekst: Karolina Sulej
Przeczytasz w 7 min

Wstydź się – mówiła Renacie Dancewicz babcia, kiedy mała Renia siedziała z nogami szeroko rozstawionymi lub szeroko się uśmiechała.

Nie wyglądasz teraz kobieco – usłyszała Ola Domańska, kiedy pokazała się na planie serialu z krótkimi włosami. „Wyglądasz jak ćpunka” – przeczytała pod swoim zdjęciem bez makijażu piosenkarka Margaret. „Jesteś stara i gruba” – piszą hejterzy, kiedy nie potrafią znaleźć argumentu przeciwko opinii Karoliny Korwin Piotrowskiej. Paulina Młynarska, kiedy wykonała prewencyjną podwójną mastektomię, usłyszała, że to fanaberia i jak może tak po prostu pozbywać się najważniejszego atrybutu kobiecości. Marta Dyks, modelka – wstydziła się swojego ciała po tym, jak algorytm zalał jej feed zdjęciami wyretuszowanych modelek w bikini.

“Zawsze znajdzie się jakiś powód, żeby zawstydzić kobietę”

Nie tylko kobiety z obszaru polskiego życia publicznego muszą się mierzyć ze wstydem i zawstydzaniem. Także globalne ikony, zarabiające miliony dolarów na swoim wizerunku przeżywają wstyd i doświadczenie shamingu. Taylor Swift w dokumencie Netflixa, „Miss Americana” przyznała, że na każdej fotografii w prasie czy online od razu sprawdza, jak wygląda jej brzuch, bo wie, że od razu stanie się on obiektem komentarzy.

Za gruba? Za chuda? Zbyt zmysłowa? Za mało kobieca? W przypadku Kate Winslet zawstydzanie skupia się na jej pośladkach – taki duży tyłek u aktorki, fuj! Scarlett Johansson z kolei mogła przeczytać pisane z nieskrywaną radością komentarze do jej zdjęć w bikini zrobionych przez paparazzi – cellulit, no obrzydliwy, wstyd tak epatować! Jedna z supermodelek lat 90., Linda Evangelista – tak bardzo obawiała się starzenia się i utraty urody, że zainwestowała w kurację kosmetyczną, która pozbawiła ją nie tylko naturalnego wyglądu, ale przede wszystkim – zdrowia. Pamela Anderson, przez lata krytykowana za to, że karykaturalna i sztuczna, ostatnio jest krytykowana za to, że nie chce nosić makijażu – i nazywana zaniedbaną i brzydką.

Jak wykrzykuje w pewnym momencie sfrustrowana bohaterka grana przez Americę Ferreirę w filmie „Barbie”, zawsze znajdzie się jakiś powód do tego, żeby zawstydzić kobietę. Żaden wygląd i żadna postawa nie chronią przed shamingiem. Zawstydzanie jest sposobem na to, aby zarządzać wolnością kobiet – ich ciał i umysłów – sposobem powszechnym. Od sal prestiżowych uniwersytetów aż po łamy tabloidów i media społecznościowe.

“Patriarchat pilnuje, żeby życie kobiety nie wymykało się z jego norm”

Przyjmowania zawstydzania jako spodziewanej kary za przekroczenie patriarchalnych norm jesteśmy uczone od małej i potem, w rozmaitych formach, trwa ono przez całą biografię kobiety. Dziewczynki są zawstydzane, odkąd tylko zaczynają samodzielnie podejmować decyzje – dowiadują się, że nie wypada wspinać się na drzewa w sukience, że nie wypada chodzić rozczochraną, że nie można za dużo się „mądrzyć”, że dziewczynki są miłe i pilnują, żeby nie pobrudzić ubrania.

Kiedy dorastają, dowiadują się, że mają się wstydzić, kiedy mają okres i nie dopuścić, żeby ktokolwiek to zauważył. Dowiadują się, że muszą być szczupłe i ogolone „tam”, bo inaczej nikt ich nie zechce. Dowiadują się, że muszą „mieć wstyd” i nie eksplorować własnej seksualności, a najlepiej nawet o niej nie rozmawiać. Dowiadują się, że jeśli ktoś naruszył granice ich ciała, to zapewne dlatego, że go sprowokowały.

Jako dorosłe będą się wstydzić, że miały za mało partnerów albo zbyt wielu. Że wiedzą zbyt dużo o seksie albo zbyt mało. Będą nazywane nie dość dobrymi matkami albo nie dość atrakcyjnymi żonami. Kiedy będą dojrzałe usłyszą z kolei, że nie wypada pokazywać starego ciała, że okazywanie pożądania „w pewnym wieku” jest obrzydliwe, usłyszą, żeby nie pchać się na pierwszy plan, bo są „nieestetyczne”, młode kobiety będą odsuwać się od ich ciał, wystraszone, że także i to je spotka.

Lista opresyjnych kulturowych skryptów trwa i trwa – patriarchat pilnuje, żeby życie kobiety nie wymykało się z jego norm. Jeśli kobieta zaczyna się emancypować, jeden z wielu shamingów szybciutko skłania ją do powrotu do patriarchalnego scenariusza. Fat shaming, body shaming, women shaming, slut shaming, age’im, rasism, classism – zawstydzanie wyglądem, seksualnością, kolorem skóry, wiekiem, przynależnością płciową – arsenał środków jest szeroki.

Zawstydzanie w sferze publicznej

Kobiety ze sfery publicznej na zawstydzanie są szczególnie narażone, bo ich widoczność jest nie tylko ich osobistą własnością – są reprezentacją większych grup kobiet, które się z nimi utożsamiają, z nimi empatyzują. Kiedy sławna kobieta się emancypuje, jej fanki robią to z nią.

Kiedy sławna kobieta jest zawstydzana, jest to wymierzone nie tylko w nią, ale również w jej wielbicielki. „Źle prowadząca się” celebrytka stanowi zagrożenie dla „prowadzenia się” swoich ewentualnych naśladowczyń. Rihanna odsłoniła ciążowy brzuch? „Ohyda!” Billie Eilish miała okładkę w bieliźnie? „Nieprzyzwoite, to przecież jeszcze dziecko!” Ale też – „jak ona może ciągle chodzić w takich obwisłych za dużych ubraniach”! A ta Madonna – „no naprawdę nie powinna się już pokazywać publicznie, co ona ze sobą zrobiła, stara wariatka? Nie wie, jak się starzeć z godnością”. A ta Andie McDowell – „naprawdę aż tak trzeba się chwalić siwymi włosami? A co w tym ładnego?”

Kiedy kobieta, która się nie wstydzi, zostanie jednak zraniona w chwili nieuwagi, dostanie, jak to się mówiło w dawnych wiekach „cios w słabiznę”, wtedy to pierwsze o czym myśli to, że na pewno jest niewystarczająca. Kiedy mężczyzna zostanie odrzucony przez silną kobietę, pierwsze co robi, to korzysta z kulturowego gotowca, który zna jeszcze z podwórkowych miłości – skoro nie chcesz ze mną chodzić, to jesteś brzydka i głupia.

Kobieta – szczególnie ta znana – po prostu nie może pokazywać, że dobrze się ze sobą czuje i robi to, co czuje, niezależnie od wagi, wieku i okazji. Jej skala wysiłku, żeby być perfekcyjną Barbie musi odpowiadać skali zyskanej sławy. Musi realizować scenariusze, które pozwalają jej zarabiać i dostawać następne zlecenia, w ramach których będzie dobrą platformą reklamową albo chociaż nie będzie przeszkadzała sprzedawać reklam. W których zresztą, jeśli mówimy o wstydzie, najczęściej pojawiają się kobiety, które się wstydziły, ale dzięki danemu produktowi na twarz/włosy/skórę, w końcu czują się prawdziwymi kobietami.

“Dlaczego tak chętnie zawstydzamy inne kobiety?”

Wymaganie od kobiet nieustannego zastanawiania się nad swoim wyglądem, przygotowywania się do ataków – z wewnątrz i z zewnątrz – kosztuje kobiety pracę i czas, które mogłyby wykorzystać na radość życia. W czasie warsztatów z tworzenia biografii ciała w czasie konferencji o herstorii „Organiczne. Język, praca, ciało” w Winnej Górze, zauważyłam, że właściwie nie było uczestniczki, która nie mówiłaby, że „musi”., „trzeba”, „powinna”, „nie wypada” w relacji do swojego wyglądu czy ubioru. Swojego – ale też często – swojej koleżanki.

Dlaczego tak chętnie zawstydzamy inne kobiety? Może to z lęku, żeby nas to nie spotkało? Może to z zazdrości, że się wyzwoliły? Może z toksycznego kulturowego przyzwyczajenia? Mówimy o toksycznej męskości, ale toksyczna kobiecość, również wytwór patriarchatu, także istnieje. Takie kobiety nie pozwolą innej czuć się wystraczającą, przypomną jak zbudowana jest kobiecość w świecie rządzonym przez mężczyzn – że musi być w nieustannej pracy nad sobą, w staraniu się, w aspirowaniu, w byciu pretendentką – do ręki księcia, do uwagi, do korony miss, do podwyżki.

Dopóki kobiety będą same siebie uprzedmiotawiać i nie będą sobie pomagać nic się nie zmieni – ale do tego potrzeba zmiany postrzegania ciała. Na tym zaś patriarchatowi nie zależy. Mamy zajmować się swoim wyglądem, żeby nie interesować się sprawami społecznymi, naszymi prawami. To ma odwrócić naszą uwagę, sprawić żebyśmy patrzyły na ciało nie jako na coś sprawczego, ale coś wobec czegoś wykonuje się działania. Ciało to ma być jedynie rzecz do dokładnego ociosania, wygładzenia. Tego nurtu „pielenia ogródka” nie lubię w #osiędbaniu – żadne produkty nie zastąpią wewnętrznego poczucia spełniebnia, ciało nigdy nie będzie wypolerowaną rzeźbą, a nasze dobre samopoczucie nigdy nie ustabilizuje się od ilości serduszek i lajków na insta.

Będziemy lubić siebie bardziej, jeśli nasze ciało będzie robić, doświadczać, jeśli będziemy działać w dobrej wspólnocie i dbać o wspólny dobrostan. Taka wspólnota i taka dbałość chronią przed zawstydzaniem. Jeśli nikt nie chce się wywyższyć i nikogo nie chce poniżyć – to zawstydzanie jest bezcelowe. Do powstania wstydu jest bowiem potrzebna oceniająca grupa, jakieś spojrzenie z zewnątrz – sami dla siebie jesteśmy bezwstydni.

Tylko jeśli zawiesimy ocenianie, odzyskamy wolność. Na tych samych warsztatach o cielesnym CV w Winnej Górze znalazły się panie, które relacjonując swoją cielesną biografię – zamiast o ściganiu ideału urody – mówiły o pracy rękoma, o porodzie, o menstruacji, o walce z chorobami, o sprawianiu sobie przyjemności.

Skoro wspólnota jest potrzebna to stworzenia wstydu, to też tylko wspólnota może wstyd odwołać. Zamiast zawstydzać, można siebie wzmacniać albo po prostu nie komentować swoich ciał, tylko zwyczajnie w nich żyć. Tylko takie ciała, żyjące, sprawcze mogą uczestniczyć w życiu obywatelskim, demonstrować, skandować hasła, walczyć o równość i sprawiedliwość. To ciała odważne. Ciała, które nie tylko grają w teatrze życia społecznego, ale też je reżyserują. Ciała w siostrzanej, braterskiej wspólnocie.

Właśnie od takiej intymnej niepodległości, od wcielenia czułości do siebie i siły zaczyna się zawsze feminizm. Feminizm, czyli również przekonanie o tym, że każdy shaming jest przemocą, na którą nie można się zgadzać, a kobiety, które się z niego podniosły nie są ofiarami – ale ocalałymi, które odzyskały swoje najintymniejsze granice. Jesteśmy ocalałymi. Jesteśmy siostrami.

Karolina Sulej – pisarka, gamewriterka, podcasterka, kuratorka. Autorka takich książek jak „Rzeczy osobiste” oraz „Ciałaczki. Kobiety, które wcielają feminizm”. Doktorantka w Instytucie Kultury Polskiej.

Posiadaczka trzech kotów.

Przeczytaj inne artykuły