Przeczytasz w 6 min 20 gru 2023

Olga Bołądź: Jestem nienasycona życiem

tekst: Sara
Przeczytasz w 6 min

– Nakładamy na siebie niepotrzebnie tę całą powściągliwość. Zapominamy, że emocje są częścią nas samych. Nie musimy trzymać ich w środku – nie chowajmy tych emocji, bo nas zjedzą – mówi Olga Bołądź – aktorka, fundatorka i reżyserka „Alicji i Żabki”.

Sara Przepióra: Mówiąc o kolekcji Girl Boss marki Answear.LAB, podkreśliłaś, że nosisz w sobie wiele kobiet, o które dbasz – matkę, aktorkę, podróżniczkę, fundatorkę. Czujesz się spełniona w tych wszystkich rolach?

Olga Bołądź: Jak najbardziej. Cokolwiek dzieje się w moim życiu, staram się kategoryzować to na rzeczy, na które mam lub też nie mam wpływu. Jeśli nie mogę nic zmienić, po prostu staram się tym nie przejmować. Resztę spraw próbuję kreować. Świadomie wybrałam bycie aktorką. Równie świadomie wybieram to, że prowadzę z Magdą Lamparską i Jowitą Radzińską Fundację „Gerlsy”. Staram się być świadomą i obecną mamą. Ponadto wybrałam sobie partnera, z którym żyje i którego kocham. Mam wspaniałych przyjaciół którzy wybrali mnie, a ja ich.

Opisując to, jaką Girl Boss jestem, miałam na myśli wszystkie kobiety, które we mnie żyją. Opiekuję się nimi, decyduję o tym, w jakich momentach dopuszczam je do przejęcia sterów, żeby miały szansę na rozwój. One są mną, a ja jestem nimi. Oddaję im głos. Chcę się spełniać się na wielu polach, bo życie mam jedno.

Jak opiekujesz się tymi wszystkimi kobietami?

Pozwalam życiu płynąć i patrzę na siebie jak na osobę złożoną z wielu elementów. Gdy nie wiem, którą z nich dopuścić do głosu, głęboki oddech i wsłuchuję się w siebie. Może chcę pobyć sama ze sobą? Może teraz muszę zarobić trochę pieniędzy? Oddać się rodzicielstwu? Mam malutką córeczkę i nieco starszego synka. Poświęcam im czas i czuję, że dobrze wypełniam się w roli mamy. Kiedy pracuje w pełni zanurzam się w projekcie i to mi daje ogromna satysfakcję. Po prostu potrafię czerpać szczęście z małych momentów i daję sobie na to przyzwolenie.

Nam, kobietom, znacznie trudniej pozwolić sobie na szczęście i spełnienie. Mamy w sobie wewnętrznego krytyka, który ocenia każdy nasz krok i nie pozwala wyjść z cienia.

Im szybciej pokażemy temu krytykowi środkowy palec, tym lepiej. Niezależnie od tego, jaka nagroda czeka nas na końcu życiowej drogi, nie jest warta tego, żeby nie doceniać siebie samej. Przestańmy wmawiać sobie, że musimy być we wszystkim najlepsze. Kobiety narzucają na siebie za dużo zadań i odpowiedzialności – to jest nasze przekleństwo. Nigdy nie będziemy idealne. Jeśli naciągniemy na siebie zbyt mocno sukienkę, w końcu pięknie w szwach. Tak samo jest z życiem. Jeśli coś nam nie wychodzi, to trudno. Powiedzmy sobie z czułością, że to trudny moment w życiu, ale będzie piękniej. Dopóki jesteśmy zdrowe, czerpmy z życia, ile się da. Cieszmy się dobrą filiżanką kawy, ale też złym kawałkiem pizzy. W końcu to my wybieramy, jak czujemy się z tym, co nas otacza.

Projektujemy własne szczęście.

Świadomie tworzę wokół siebie optymistyczną bańkę. Zawsze powtarzam mojemu synkowi, że to my decydujemy o tym, czy szklanka, będąca metaforą życia, jest do połowy pełna lub do połowy pusta.

O tej radości z życia przekonują nas także osoby wokół.

Mam to szczęście, że otaczają mnie wspaniałe osoby. Zresztą sama szukam takich celebratorek prostoty życia na wszelkich kanałach komunikacyjnych. Niedawno zaczęłam obserwować na Instagramie Jennifer Aniston. Niesamowicie podoba mi się to, jak pokazuje obserwatorom prawdziwą relację ze swoimi psami, przyjaciółkami i bliskimi, podkreślając przy tym, że żyje tu i teraz. Nikogo nie udaje. Chętnie obserwuję kobiety, które się lubią.

Wtedy łatwiej pożegnać się z tą wewnętrzną, surową krytyczką?

Tak, choć krytykowanie siebie to bardzo kobiece zachowanie. Przynajmniej większość moich przyjaciółek tak ma. Zamiast się biczować, pokochajmy te wszystkie kobiety, które mamy w sobie – silne babki i delikatne dziewczynki. Bez wyjątków. Czasem w rozmowie samej z sobą nachodzi mnie myśl: „Dla swojej koleżanki nigdy nie byłabym taka surowa”. Staram się więc być swoją najlepszą, najbardziej wspierającą przyjaciółką.

I to rzeczywiście działa?

Od czasu do czasu wciąż wkurzam się na siebie i swoje ciało. Nie zawsze mnie słucha. A potem myślę sobie: „Boże, urodziłaś dwójkę dzieci, na co dzień robisz tyle rzeczy. Jesteś siłaczką, prawdziwą bohaterką!”. Warto popatrzeć na życie z boku, dodać samej sobie otuchy i powiedzieć, że dało się radę.

Bycie swoją czułą przewodniczką to ważna, choć nie zawsze łatwa lekcja.

Myślę, że gdy słyszymy, jak inne kobiety mówią o sobie w superlatywach, zaczynamy brać z nich przykład i patrzeć na siebie bardziej przychylnym okiem. Przestajemy same nakręcać się na pogoń za realizacją celów, a w nasze serce wkrada się szczęście. Danuta Szaflarska wspominała kiedyś, jak biegła w stronę odjeżdżającego tramwaju. W pewnym momencie zatrzymała się i powiedziała w myślach: „Gdzie ja tak właściwie pędzę? Do śmierci i do starości?”. Życie jest tu i teraz. Nie pozwólmy, żeby przeciekło nam przez palce.

A ty czujesz to wewnętrzne szczęście?

Czuję, choć był to długi proces nauki doceniania życia. Kiedyś wierzyłam w to, że nie powinnam zapeszać. Teraz wychodzę z założenia, że powinnyśmy ordynarnie czerpać satysfakcję z każdej rzeczy, która sprawia nam radość.

I mówić głośno o swoich pragnieniach.

Do tego śmiać się głośno, zdejmować buty, tańczyć, być radosnym. Mam wrażenie, że Polacy nie do końca chcą pokazywać to osobiste szczęście, obnażać się z emocji.

Przejmujemy się tym, co ludzie powiedzą.

Nakładamy na siebie niepotrzebnie tę całą powściągliwość. Zapominamy, że emocje są częścią nas samych. Nie musimy trzymać ich w środku. Jeśli są to dobre emocje, kąpmy się w nich, rozkoszujmy się bez umiaru. Jeśli jest nam źle, to dajmy sobie prawo do płaczu i do krzyku – nie chowajmy tych emocji, bo nas zjedzą. Odgońmy od siebie czarne chmury pesymizmu. Brzmię, jak szalona, ale mam to gdzieś. Staram się być optymistką i mogę śmiało stwierdzić, że jestem wciąż nienasycona życiem.

Z drugiej strony świat nierzadko zawodzi nasze oczekiwania. Pesymizm staje się skorupą, która chroni przed nieznośnym ciosem od losu.

Wiele rzeczy nas rozczarowuje, ponieważ mamy zbyt wysokie oczekiwania. Nie bez powodu filozofia buddyzmu podpowiada nam: „Pozbądź się oczekiwań, a zaznasz szczęścia”. Staram się nie budować swojego szczęścia na oczekiwaniach, szczególnie wobec innych ludzi. Po prostu jestem i akceptuję innych takimi, jakimi są. Jeśli nie lubię przy nich być, to wtedy szukam w sobie asertywności, aby się od nich odciąć. Czasem walczę o marzenia, aż braknie mi tchu. Czasem wstaję z łóżka bez przekonania, że przeniosę góry i to jest naturalne.

Joanna Podgórska w teorii neuroplastyki mózgu wyjaśnia, że nasz najważniejszy organ cały czas tworzy nowe połączenia. Nawet po wypadku przebudowuje się, by dalej działać. Z teorii tej dowiemy się, że tworzą nas zarówno dobre, jak i złe doświadczenia. Oba przypisuje się do natury naszego życia. Ślizganie się wyłącznie po dobrych momentach prędzej czy później sprawi, że nie damy rady przeżyć żadnego zawodu, a te są nieodzowną częścią ludzkiego życia.

Macierzyństwo zmieniło twoje spojrzenie na codzienność?

Na maksa. Teraz upajam się tym, że mogę patrzeć na małe istoty, które się rozwijają. Co prawda nie dosypiam i brakuje mi czasu dla siebie, ale zyskałam coś przepięknego. Córka mnie potrzebuje, nieustannie wyrywa moją miłość i całą uwagę. Cieszę się tym momentem, ponieważ wiem, że szybko minie. Inną relację mam z moim 10-letnim synem. Dużo rozmawiamy, jesteśmy dla siebie, ale widzę, że on czuje niedosyt relacji. Nie ma mamy już tylko dla siebie. Zyskał za to właśnie małą siostrę.

Która będzie towarzyszyć mu przez resztę życia.

Mówię moim dzieciom, że mam dwa serca, które biją tylko dla nich. Oni są najważniejsi. Choć teraz trudno im to zrozumieć, w przyszłości będą mieli siebie i wszystko najlepsze, co wiąże się z cudowną relacją rodzeństwa.

Oglądając twoje role trudno oprzeć się wrażeniu, że uwielbiasz stawiać sobie wyzwania, i nie pozwalasz się zamykać w jednej szufladzie. Co cię napędza do tworzenia tych aktorskich kreacji?

Moja ambicja. Zdaję sobie sprawę z tego, że mam super zawód i wciąż czekają na mnie świetne role. Wykorzystuję każdą z nich w pełni, ponieważ mam w sobie nierozładowujące się baterie. Kocham spalać się na planie, grając postacie, które staram się ubarwić oraz wyciągnąć z nich dla siebie tyle, ile mogę.

W twoich projektach stawiasz kobiety na pierwszym miejscu i wokół nich budujesz narrację. Tak było w przypadku twojego debiutu reżyserskiego „Alicji i żabki”, opartym na prawdziwych zdarzeniach, ale pięknie opowiedzianym w baśniowej formie. Dlaczego postanowiłaś pokazać światu akurat tę historię?

O smutnych tematach pisze się wesołe piosenki. Tak też było w przypadku „Alicji i żabki”. Bardzo nas – scenarzystki – przejęła prawdziwa historia 14-letniej dziewczyny, która zachodzi w niechcianą ciążę i żaden z lekarzy, których spotyka na swojej drodze, nie chce podjąć się wykonania aborcji. Przerażona dziewczynka ucieka w świat wyobraźni. Odtąd bajka miesza się z rzeczywistością.

„Alicja i żabka” dała mi jednak coś więcej niż tylko możliwość opowiedzenia pewnej historii. Odważyłam się spełnić marzenie o reżyserii. Niestety, życie gna i choć od debiutu minęło już trochę czasu, dopiero teraz stoję przed wyzwaniem nakręcenia czegoś większego. Tym samym odkrywam w sobie kolejną spełnioną kobietę.

Cieszy cię ta kobieta-reżyserka?

Bardzo! Uwielbiam proces myślowy, możliwość układania sobie wszystkiego w głowie, gdy pracuję nad filmem. Wierzę, że czeka mnie jeszcze wiele zawodowych przygód, a reżyseria będzie jedną z tych najwspanialszych.

Przeczytaj inne artykuły