Przeczytasz w 6 min 07 mar 2024

Karolina Sulej: Jedna za wszystkie, wszystkie za jedną!

tekst: Karolina Sulej
Przeczytasz w 6 min

Skoro jest braterstwo, powinno być także siostrzeństwo – oczywiste, prawda? Cóż – taka równowaga w patriarchacie nie jest możliwa, ponieważ zakładałaby nawet nie tyle równouprawnienie, co w ogóle dostrzeżenie żeńskości jako podmiotu wspólnotowej, kulturowej uwagi. Po co to siostrzeństwo – mówi patriarchat – przecież braterstwo mówi wystarczająco wiele o kondycji człowieka. Nie chodzi o mężczyzn tylko, to taka obiektywna kategoria naszych ludzkich relacji. Doprawdy?

Ja jednak jestem kobietą i aż po bebechy wiem i czuję, że obiektywne kategorie widzi tylko ten, który jest u władzy. Ci, którzy są podlegli i podległe widzą, w jaki sposób takie kategorie się buduje i jak się je wykorzystuje, żeby tę władzę zachować. Częścią tego dbania jest również opędzanie się od nowych, niewpisujących się w porządek władzy pojęć. „Siostrzeństwo” więc – precz!

To nie jest przecież jedynie kwestia uwzględnienia nowego pojęcia w słowniku – zarówno literackim, jak i codziennym. To jest przyznanie, że cały nasz język jest wciąż bardzo patriarchalny. Jest wciąż sposobem mówienia i myślenia, który nie jest równościowy, inkluzywny, nie daje szansy na to, żebyśmy w swojej ludzkiej różnorodności były widziani – i widziane. Każde więc takie nowe pojęcie jest bardzo niebezpieczne. Może bowiem rozsadzić fasadę pozornej równości i prawdy.

A prawda jest taka, że „siostrzeństwu” należy się obok „braterstwa” swoje własne miejsce w kulturze i swój własny uzus. No właśnie, i tu zaczynają się kolejne problemy. Siostrzeństwo to piękne słowo, które może uwidaczniać sposoby, w jakie kobiety mogą się wspierać, pomagać sobie i sobie towarzyszyć, szczególnie kiedy mówiąca czy mówiący chce podkreślić wagę płci kulturowej w swojej opowieści. Niestety – teoria to jedno.

W teorii siostrzeństwa wokół nas ostatnio jest wysyp – hasztagi, hasła reklamowe, manifesty, teksty prasowe, książki, transparenty. Wręcz nie wypada teraz będąc młodą, wyemancypowaną dziewczyną nie używać słowa „siostrzeństwo” często i ze smakiem. Jak pokazują jednak badania nad siostrzeństwem m.in. Marty Majchrzak i dr Sandry Frydrysiak – siostrzeństwo jest praktyką stanowiącą najczęściej wyzwanie. Ładnie i gładko się wymawia, robić jest nam jakoś mniej wygodnie.

W raporcie badaczek Marty Majchrzak oraz Sandry Frydrysiak z 2021 roku „Siostrzeństwo. Od idei do praktyki” aż 69 proc. osób chciałoby, aby siostrzeństwo było powszechne, ale tylko 41 proc. dostrzega obecność siostrzeństwa w swoim otoczeniu. Powszechne, rytualne wręcz utyskiwanie na brak kobiecej solidarności nie jest jednak wyssane z palca. Nic dziwnego, wyrosłyśmy przecież w „braterstwie”. Nie wychowywano nas ku „siostrzeniu się” ze sobą, ale raczej ku rywalizacji – o stanowisko, o pozycję, o partnera, w lęku, że my wszystkie na pewno się w zaklętym kręgu szczęścia nie pomieścimy i te słabsze muszą zostać wyeliminowane.

To klasyczna logika opresji w grupach mniejszościowych – przekonanie, że może się udać jedynie nielicznym, że system nie dopuści całej wspólnoty do równego udziału we władzy. Ambitne dziewczynki wiodły więc do tej pory najczęściej samotniczy żywot pokonując kolejne stopnie edukacji, a potem kariery, nie oglądając się, żeby podać rękę koleżance, aby „ nie szła sama”. Niech idzie sama! My przecież też same idziemy! W pocie czoła, rozbijając zakrwawionymi pięściami kolejne szklane sufity, raz na jakiś czas łapiąc oddech i rozglądając się, jak przestawia się stawka innych samotnych maratonek.

To – także dla mnie – długo był stan „obiektywny”. C’est la vie i tyle. Miałam jednak szczęście – trafiłam na studia kulturoznawcze, gdzie dowiedziałam się, że płeć wcale nie jest obiektywną kategorią, a do tego poznałam całą grupę świetnych koleżanek, z którymi zaczęłam bawić się i pracować. Niedługo później zaczęłam pisać dla „Wysokich Obcasów” i dbanie o to, czy moje obie ręce mogą złapać czyjąś dłoń, żeby wciągnąć koleżankę na stopień wyżej, stało się dla mnie przyzwyczajeniem. „Siostrzeństwo” stało się dla mnie tak odruchowe, że zapomniałam się nad nim zastanawiać. Nie chciałam – przecież robiłam tak dużo dla kobiet, prawda? Nie chciałam uświadomić sobie – tak mi było wygodniej, że siostrzeństwo to nie tylko to, co robię – ale także to, co myślę.

A zazdrościłam koleżankom sukcesów, zazdrościłam urody, porównywałam się z nimi. Na zewnątrz byłam troskliwym misiem, ale patriarchat zżerał mnie od środka. Bardzo się tego wstydziłam, czułam się jak hipokrytka. Ale te myśli i tak napływały, choć niechciane, nieuchronnie.

W końcu postanowiłam zobaczyć, jak wyglądają na zewnątrz. Zwierzyłam się starszej nieco przyjaciółce-feministce, że jestem złą osobą, zakłamaną. Zaczęła się śmiać w głos i odparła, że przecież ona mierzy się z tym samym, podobnie jak i każda inna feministka, bo każda feministka najpierw jest kobietą w patriarchacie. Tak wyrosłyśmy. Ale – zaznaczyła – to nie znaczy, że takie musimy się zestarzeć. Ważne, żeby o tym rozmawiać, wspólnie to oswajać.

Zaczęłyśmy mówić, kiedy czegoś sobie zazdrościmy. Po latach zrobiła się z tego praktyka, która zamiast wywoływać wewnętrzne krwotoki, leczy nas i tej zazdrości pozbawia. W końcu, skoro wszystkie sobie czegoś zazdrościmy, to czy właściwie jest sens sobie zazdrościć?

Polecam też komplementy, praktykujemy je od lat – jakie to jest przyjemne powiedzieć szczery, z serca komplement, zarówno dla komplementującego, jak i osoby skomplementowanej. I to się nakręca, idzie dalej! I zamiast oceniania, w umyśle robi się miejsce na zaciekawienie wyjątkowością drugiej osoby, zupełnie się dekonstruują te binarne opozycje: ładniejsza-brzydsza, chudsza-grubsza, głupsza-mądrzejsza. Nagle jest już tylko opowieść o człowieku.

Siostrzeństwo stało się dla mnie tak ciekawym zagadnieniem, że w książce „Ciałaczki”, w której rozmawiam z kobietami-feministkami z życia publicznego, temat ten ciągle powraca. I jak się okazuje – jest ciekawy i ważny nie tylko dla mnie, ale dla świadomych kobiet z odmiennych pokoleń i „baniek”, które łączy jednak podobne spostrzeżenie – „siostrzeństwo” to nasz obszar pracy, codziennego mozołu oduczania się mechanizmów dzielenia nas i skłócania, w każdym obszarze życia społecznego.

Razem jesteśmy silniejsi, to wie „braterstwo” i o tym “siostrzeństwo” również o tym wie. Siostrzeństwo musi się jednak teraz bardzo napracować – w słowie, czynie, emocji, ciele. Aleksandra Domańska, znana aktorka i influencerka przyznała, że w początkach swojego zawodu do szpiku kości cierpiała, kiedy inne aktorki dostawały role. W czym one niby lepsze? Piosenkarka Margaret opowiadała, że biznes muzyczny jest tak zbudowany, żeby kobiety pozycjonować wobec siebie, czasem przeciwko sobie – bo to „się sprzedaje”. Paulina Młynarska opowiadała, jak w telewizji chciano sztucznie nakręcać konflikt ze współprowadzącą, bo jak to, „baby się tak po prostu lubią?”. To znane nazwiska, ale doświadczenie jest uniwersalne niezależnie od poziomu rozpoznawalności. Wszystkie w tym tkwimy, z krzywdą dla wszystkich i każdej z osobna.

Ale – to się zmienia. Razem z aktami solidarności, kolejnymi fundacjami walczącymi o prawa kobiet, piętnującymi przemoc, z każdym reportażem zaangażowanej dziennikarki, razem z ruchem #metoo, razem z licznymi demonstracjami w sprawie przewinień wobec sióstr w kobiecości. Powoli zakorzenia się w nas przekonanie, że jeśli jedną skrzywdzono – nas wszystkie skrzywdzono. Tworzy się z nas ciało o niestabilnej, ale jakże potężnej materii – ciało społeczne, które czuje nasze prywatne bóle. Taka logika nie sprowadza się już do myślenia o tym, że wszystkie kobiety na pewno nie zmieszczą się w kręgu szczęśliwego życia.

Siostrzeństwo mówi, że feminizm musi być intersekcjonalny – dawać każdej kobiecie, bez względu na rasę, klasę, pochodzenie, tożsamość równe prawo do szczęścia, wstęp do zaklętego kręgu tych, którzy będą mieć dobre życie. Siostrzeństwo mówi, że jeśli wszystkie nie będziemy miały szansy się zmieścić w tym kręgu, to żyjemy w świecie, w którym szczęście nie jest możliwe.

A jak o ten wstęp dla wszystkich walczyć? Teoria i pięknoduchostwo tutaj nie wystarczy – trzeba działać. Potrzebujemy działań strategicznych, systemowych zmian w obszarze ochrony zdrowia, edukacji, rynku pracy, polityk społecznych – i zmian zupełnie prywatnych, autorefleksji. To duże wyzwanie, ale im więcej z nas złapie się za ręce, tym większa szansa, że podołamy.

Co więcej – mężczyźni też są serdecznie zaproszeni do siostrzenia się. Wiemy, że z tym braterstwem to też nie jest wcale dla wielu taka najłatwiejsza sprawa. Mamy dla was siostrzeństwo, bracia! Słowo dla nowego, bardziej równościowego słownika, ku nowemu społeczeństwu, poza patriarchatem. Może i to słowo nie jest jeszcze dla nikogo zbyt wygodne, ale za to jest prawdziwą prawdą naszego doświadczenia. Chętnie się nim podzielimy.

Główna ilustracja: Aleksandra Szmida

Karolina Sulej – pisarka, gamewriterka, podcasterka, kuratorka. Autorka takich książek jak „Rzeczy osobiste” oraz „Ciałaczki. Kobiety, które wcielają feminizm”. Doktorantka w Instytucie Kultury Polskiej.

Posiadaczka trzech kotów.

Przeczytaj inne artykuły