Przeczytasz w 5 min 04 sty 2024

Marta Dyks: Podróż przez świat uważności

tekst: Sara
Przeczytasz w 5 min

Powoli stawiam każdy krok, świadomie układając stopy na ziemi. Biorę głęboki oddech. Czuję, jak powietrze stopniowo wypełnia płuca, a bicie serca się wyrównuje. Rozglądam się dookoła.

Nie analizuję, nie interpretuję, nie próbuję nazywać doświadczeń. Nasycam wszystkie zmysły otaczającą mnie naturą. Tak wpuszczam uważność do swojego życia – opowiada Marta Dyks, modelka i aktywistka. Marta pokonała ciężką depresję i zmaga się z Hashimoto. W walce o zdrowie wspiera się praktyką mindfulness.

Rozdział pierwszy: Kontemplacja codzienności

“Postępu zahamować nie sposób, ale można starać się rozsądnie nim kierować” – pisał Wiesław Sztumski w publikacji „Turboświat i zasada odśpieszania”. Współczesny świat charakteryzuje się szybkimi zmianami. Wszyscy gdzieś pędzimy, prześcigamy się w założonych celach, nie zawsze zwracając przy tym uwagę na fizyczny i psychiczny dobrostan. Nie chodzi o to, żebyśmy wszyscy nagle się zatrzymali, odizolowali od społeczeństwa i wiedli pozbawione stresu życie gdzieś na uboczu. Możemy jednak podarować sobie w tym byciu „non stop” nieco uważności.

Moim sposobem na kontemplację codzienności jest praktyka uważności. Gdybym miała porównać do czegoś minfulness, opisałabym go jako torebkę pełną podręcznych rzeczy. Jeśli potrzebuję konkretnego przedmiotu, sięgam do niej i wybieram ten, który sprawdzi się w określonej sytuacji. 

Tak samo jest z narzędziami, w jakie wyposażyła mnie praktyka uważności. Jednym z nich jest uważne jedzenie. Podczas posiłków rozsiadam się wygodnie na krześle, a potem przyglądam się temu, co znajduje się na talerzu. Nigdzie się nie śpieszę. Delektuję się jedzeniem, badam tekstury i nowe aromaty. 

Cenię wpływ mindfulness, zwłaszcza jeśli chodzi o kontakty międzyludzkie, pracę nad życzliwością i niewymuszonym dobrem kierowanym do otoczenia. 

Staram się uważnie słuchać, uważnie rozmawiać, uważnie poznawać ludzi. Nie zawsze się to udaje, ale wiem, jak ważne są te chwile uważności. Spędzając czas z najbliższymi, odkładam telefon i poświęcam im uwagę. Jestem tylko dla nich, tu i teraz. Bez technologicznych rozpraszaczy. Bez wykonywania kilku rzeczy naraz. Uważną życzliwość stosuję również w kontemplacji relacji z osobami poznanymi w kolejce do kasy czy napotkanymi podczas spaceru. Krótka rozmowa, spojrzenie pełne zrozumienia i wymiana uśmiechów – tylko tyle wystarczy, aby dostrzec drugą osobę. 

Rozdział drugi: Uważność i ciało

Uważność weszła do mojego krwioobiegu. Wiem jednak, że nie jest mi dana raz na zawsze. Sumiennie praktykuję ćwiczenia, poprawiające jakość mojego codziennego życia i wpływające korzystnie na umysł i ciało. To pojedyncze momenty, których świadomie doświadczam. Siadam wygodnie w ulubionym kącie, zamykam oczy, rozluźniam barki i ramiona, oddalam od siebie wszelkie myśli. Trwam w spokojnej chwili. Odczuwam otoczenie wszystkimi zmysłami. 

Podczas medytacji wracam do harmonii. 

Świadomie oddycham.
Biorę głębszy wdech. 


Liczę do sześciu.
Wstrzymuję oddech i liczę do dwóch.
Powoli wypuszczam powietrze z płuc, odliczając do sześciu. 


Obserwuję, jak stres i zmartwienia powoli opuszczają moje ciało. Metodyczne oddychanie wywołuje uspokajające reakcje w organizmie. Obniża tętno i uspokaja układ nerwowy. Pozwala mi uwolnić się od bólu, dyskomfortu i napięcia. Jest jak kojący plaster na nagromadzony w ciągu dnia stres.

Skanuję ciało od czubka głowy po koniuszki palców.

Z każdym oddechem śledzę kolejną część ciała. Stopa, łydka, kolano, dłoń, ramę. Przenoszę uwagę z jednego miejsca na drugie i wychodzę z natłoku myśli. Obserwuję za to, co dzieje się w konkretnej części ciała. Odczytuję fizyczne impulsy, uspokajając tym samym gonitwę myśli. Praktykowanie body scanu pozwala mi zapanować nad emocjami, poprawić koncentrację i rozwijać pokłady kreatywności. 

Uważność weszła do mojego krwioobiegu. Wiem jednak, że nie jest mi dana raz na zawsze


Medytacja przydarza mi się w różnych sytuacjach. Czasem zatrzymuję wzrok na konkretnym przedmiocie i pozwalam myślom odpłynąć na kilka minut. Porównuję to do restartu komputera. Wyłączam guzik, resetuję głowę i wracam do życia jak nowo narodzona. To moja ulubiona forma medytacji, bo jest bardzo praktyczna – mogę ją wykonywać zawsze i wszędzie.

Rozdział trzeci: Droga do dobrostanu

„Twoje drugie życie zaczyna się, kiedy zrozumiesz, że życie masz tylko jedno” – brzmi tytuł książki Raphaëlle Giordano, opisującej losy kobiety, której szczęście wymyka się z rąk. To zdanie silnie ze mną rezonuje. 10 lat temu doświadczyłam głębokiej depresji. Byłam na początku swoich lat dwudziestych. Przestałam być nastolatką i stałam się młodą kobietą wchodzącą w dorosłość. Wciąż zbyt kruchą, zbyt delikatną. Zbyt podatną na zagubienie lub podjęcie potencjalnie złej decyzji. 

Intensywnie pracowałam i jednocześnie studiowałam. Nie zaniedbywałam życia towarzyskiego. Doprowadzałam organizm na skraj wyczerpania. Przestałam zwracać uwagę na jakość życia. Chciałam tylko przetrwać kolejny dzień. Wiedziałam, że jest źle, ale nie potrafiłam nic na to poradzić. Walczyłam z atakami paniki, bezsennością, bólami mięśni. Choroba zmiażdżyła mnie psychicznie i fizycznie. Brakowało mi motywacji do wykonywania podstawowych czynności. Wstanie z łóżka stało się prawdziwym wyzwaniem.

Przez brak wiary w moje wewnętrzne zmagania trudno było mi wziąć się w garść. Po latach zrozumiałam, że nie powinnam wymagać od innych wsparcia, skoro sama nie akceptowałam własnego życiowego położenia. W depresji byłam bowiem swoim własnym wrogiem. Długo zwlekałam z decyzją o leczeniu. Wydawało mi się, że choroba nie może mi się przytrafić.

Ja i depresja? Przecież jestem wieczną optymistką! – tłumaczyłam sobie w myślach.

Te wewnętrzne rozmowy bardzo pomogły. W końcu zrozumiałam, że jestem swoją najlepszą przyjaciółką. Instynkt samozachowawczy podpowiadał mi, żeby poprosić o pomoc. Psychiatra zdiagnozował u mnie ciężką formę depresji. Wielomiesięczna terapia przyniosła skutki. Odzyskiwałam psychiczną równowagę. Był to jednak początek mojej walki o zdrowie. Mimo lepszego samopoczucia fizycznie wciąż czułam się źle. 

Do dobrostanu dochodziłam stopniowo, metodą małych kroków. Miewam gorsze dni, ale one zupełnie mnie nie przerażają

Po wielu badaniach i wizytach u lekarza otrzymałam kolejną diagnozę: Niedoczynność tarczycy Hashimoto. To choroba autoimmunologiczna, podczas której organizm walczy sam ze sobą. Być może trudno w to uwierzyć, ale poczułam ulgę. W końcu wiedziałam, z czym dokładnie muszę się zmierzyć. Wdrożyłam leczenie komplementarne. Od tamtej pory wsłuchuję się w potrzeby swojego ciała, lepiej się odżywiam, odkrywam nowe formy aktywności i praktykuję mindfulness. 

Do dobrostanu dochodziłam stopniowo, metodą małych kroków. Miewam gorsze dni, ale one zupełnie mnie nie przerażają. Wiem, że mam do nich prawo. Żyję spokojnie, słucham, obserwuję, daję sobie przestrzeń na różne doświadczenia. Uczę się panować nad myślami i emocjami. Czerpię radość z pozornie małych, ale dla mnie – wielkich momentów. Taką chwilą jest – chociażby – spacer z psem. 

Wtedy powoli stawiam każdy krok, świadomie układając stopy na ziemi. Biorę głęboki oddech. Czuję, jak powietrze stopniowo wypełnia płuca, a bicie serca się wyrównuje. Nasycam wszystkie zmysły otaczającą mnie naturą. Tak wpuszczam uważność do swojego życia.

Przeczytaj inne artykuły