Przeczytasz w 6 min 13 maj 2024

Mokosh: Kosmetyczny balans natury i technologii

tekst: Sara
Mokosh
Przeczytasz w 6 min

Dałyśmy klientkom produkty, których nie było na polskim rynku. Zapełniłyśmy więc lukę, ale też pokazałyśmy konkurencji, że można tworzyć z sukcesem produkty dopieszczone pod względem składu – mówią Ania Didiuk i Ania Rutkowska-Didiuk, właścicielki marki Mokosh.

Sara Przepióra: Polki pokochały produkty Mokosh za skuteczność, piękny zapach i estetyczny design opakowań. Jak wpadłyście na pomysł założenia marki?

Ania Rutkowska-Didiuk: Nasza historia zaczęła się w 2014 roku. Pamiętam doskonale, jak wpadłam na pomysł założenia firmy. Jechałam z mężem samochodem, patrzyłam na swoje dzieci i myślałam o tym, że nie chcę wracać do pracy na etacie. Jedynym wyjściem, jakie wtedy widziałam dla siebie, była własna firma. Od razu pomyślałam też o Ani, która jest kosmetolożką z ogromną wiedzą i doświadczeniem.

Ania Didiuk: Połączyłyśmy nasze siły, wiedzę i doświadczenie z obszaru zarządzania i kosmetologii, aby założyć biznes. Początkowo tworzyłyśmy kosmetyki na potrzeby gabinetów kosmetycznych, hoteli i ośrodków SPA, korzystających z wysokiej jakości produktów. Z czasem zaczęły pojawiać się pytania o kosmetyki, które można byłoby wykorzystywać także w domu. Złapałyśmy bakcyla i rozszerzyłyśmy ofertę, która ewoluowała coraz to bardziej zaawansowane kosmetyki do pielęgnacji zarówno ciała, jak i twarzy, wykorzystujące nowatorskie rozwiązania, których podstawą wciąż były naturalne składniki.

10 lat temu rynek kosmetyczny rządził się innymi prawami. Czułyście od początku, że wprowadzenie naturalnych kosmetyków na większą skalę, to właściwa droga?

A.R-D.: Musiałyśmy podjąć ryzyko, jeśli brałyśmy pod uwagę dalszy rozwój. Przeczuwałyśmy jednak od początku, że to dobre posunięcie. Dałyśmy klientkom produkty, których do tej pory nie było na polskim rynku. Zapełniłyśmy więc lukę, ale też pokazałyśmy konkurencji, że można tworzyć z sukcesem produkty dopieszczone pod względem składu.

A.D.: Miałyśmy poczucie, że jako jedyna polska marka mówimy głośno o tym, co wkładamy do naszych produktów. To były czasy, kiedy producenci kosmetyków komunikowali się z klientkami krzykliwymi reklamami, kolorowymi etykietami, nie przekazując pełnych informacji o składach kosmetyków. Wszystko, lata później zmieniły regulacje prawne rynku beauty. My od początku postawiłyśmy na transparentną komunikację, , informując o tym, że Mokosh używa składników aktywnych, zwraca ogromną uwagę na proces wytwarzania kosmetyków i sprzedaje przetestowany pod każdym względem produkt, który same chętnie stosujemy.

Zmiana postrzegania pielęgnacji przez klientki to nie lada wyzwanie. Jak sobie z tym poradziłyście?

A.R-D.: Położyłyśmy nacisk na edukację. Jeździłyśmy na targi kosmetyczne, prowadziłyśmy prelekcje i warsztaty, odpowiadałyśmy na pytania klientek. Pokazałyśmy im, że w produkcji kosmetyków liczy się dla nas balans pomiędzy podejściem naukowym i wykorzystywaniem naturalnych składników. Kobiety, z którymi rozmawiałyśmy, zaczęły nas zresztą coraz bardziej zaskakiwać. Wystarczyły trzy lata, żeby podczas kolejnych spotkań zadawały specjalistyczne pytania o procesy technologiczne lub używane składniki. Znały też coraz więcej zasad poprawnej rutyny pielęgnacyjnej. To dało nam dużo satysfakcji, czułyśmy że nasze działania przynoszą rezultaty.

A.D.: To prawda, nasze klientki edukowały się same bardzo szybko. W całym tym procesie pomógł nam też zmieniający się rynek. Coraz więcej polskich marek kosmetycznych poszło w nasze ślady, stawiając na przebadane rozwiązania. Wspólnie podyktowaliśmy nowy trend w doborze kosmetyków do codziennej pielęgnacji.

Jak oceniłybyście teraz polski rynek kosmetyczny?

A.R-D.: Ludzie wiedzą, co jest dla nich dobre i to bardzo nas cieszy. Wybór jakościowych produktów kosmetycznych jest ogromny. Wiemy bardzo dużo o samej pielęgnacji i świadomie wybieramy produkty.

A.D.: Polska naprawdę stoi dobrymi kosmetykami. Mamy porównanie z europejskimi rynkami, ponieważ prężnie działamy także za granicą. W wielu krajach poziom wiedzy kosmetologicznej jest taki, jak w Polsce 10 lat temu, kiedy rozpoczynałyśmy naszą pracę z Mokosh

W jaki sposób Mokosh zmieniał się przez tę dekadę?

A.D.: Można powiedzieć, że to my inicjowałyśmy zmiany. Obserwowałyśmy, jak zmieniają się potrzeby klientek, a także jak zmienia się nasza skóra i w miarę potrzeb modyfikowałyśmy produkty oraz dodawałyśmy do oferty zupełnie nowe. Przykładem jest pierwszy wygładzająco-nawilżający krem do twarzy produkowany w parku maszynowym. Łączyłyśmy w nim składniki naturalne, które wiążą wodę w skórze i dają poczucie głębokiego nawilżenia w lekkiej, szybko wchłanianej formie. Z czasem zauważyłyśmy, że samo nawilżenie nie wystarczy i wprowadziłyśmy linię kosmetyków anty-aging, która pomaga w walce z oznakami upływającego czasu.

A.R-D.: Na początku używałyśmy składników, które można w łatwy sposób wymieszać, nie używając do tego specjalistycznego sprzętu. Teraz nasz proces produkcyjny bardzo się rozwinął, wymaga zaawansowanej technologii, homogenizacji i utrzymania odpowiednich parametrów dotyczących m.in. ciśnienia, temperatury, prędkości obrotów. Nie wspominam już o wykorzystywaniu stabilnych składników aktywnych, które wymagają wypracowania znacznie trudniejszego procesu.

Czyli mocno inwestujecie w technologię?

A.R-D.: Technologia to podstawa naszego rozwoju. Rozpoczęłyśmy współprace z różnymi podmiotami – światowymi uczelniami i laboratoriami, aby pozyskiwać rozwiązania, które umożliwiłyby nam tworzenie jeszcze bardziej innowacyjnych kosmetyków. Przykładem takiego produktu nowej generacji jest serum dwufazowe i krem z retinoidami oraz multikorygujące serum różą i jagodą z egzosomami, peptydami i witaminą C.

A.D.: W wymienionych przez Anię kosmetykach połączyłyśmy działanie regeneracyjne i stabilność składników aktywnych. Naszych produktów nie trzeba trzymać w lodówce. Co więcej, serum multikorygujące jest do użytku domowego, a do tej pory egzosomy były dostępne wyłącznie w produktach i zabiegach dostępnych w specjalistycznych gabinetach kosmetycznych.

A.R-D.: Pomyślałyśmy, że takie kosmetyki same chciałybyśmy mieć w domu, dlatego je stworzyłyśmy.

Odkryj kosmetyki Mokosh na Answear.com

Słyszałam też, że same testujecie na sobie wszystkie kosmetyki Mokosh. To prawda?

A.D.: Zgadza się. Obie mamy dość specyficzne rodzaje skóry. U mnie cera jest wrażliwa, reaktywna i podatna na alergiczne reakcje. Jeśli poddaję się testom i przechodzę je pozytywnie, jestem pewna, że produkt będzie świetnie działać na twarzy klientki. Ostatnio testowałam intensywnie nasze retinoidy w stężeniu 2,5 proc. Przez 10 dni z rzędu aplikowałam je na twarz. Mimo że to silny kosmetyk, dawał świetne efekty nawet na mojej trudnej skórze.

A.R-D.: Śmiejemy się zawsze z Anią, że zamiast pięknych opakowań na półce, trzymamy w łazience same prototypy produktów. Co ciekawe, zaraziłyśmy miłością do pielęgnacji rodzinę, a z nieopisanymi prototypami dochodzi do zabawnych pomyłek. Mój mąż pewnego wieczoru wziął przypadkowy słoiczek z półki, myśląc, że to krem. Nasmarował twarz i poszedł spać. Rano okazało się, że użył prototypu najmocniejszego samoopalacza z marakują.

Skoro jesteśmy już przy pielęgnacji, to opowiedzcie, jak wygląda wasz codzienny rytuał pielęgnacyjny.

A.R-D.: Moja rutyna pielęgnacyjna jest bardzo rozbudowana. Rano myję twarz tylko wodą, ponieważ demakijaż i produkt oczyszczający zostawiam na wieczór. Później biorę się za tonizowanie skóry esencją Mokosh „Biała Róża”. Następnie, pod oczy nakładam liftingujące serum, a na twarz krem „Róża z jagodą” albo multikorygujące serum z egzosomami, jeśli potrzebuję mocniejszego działania. Wieczorem natomiast używam olejku emulgującego do demakijażu Malina. Później twarz zmywam żelem „Figa” i nakładam serum dwufazowe z retinoidami. Raz w tygodniu dokładam do tego maskę liftingującą „Owies i bambus” i zostawiam ją na całą noc na skórze. Maksymalnie dwa razy w tygodniu używam peelingu „Róża z jagodą”. Rodzaj pielęgnacji zależy u mnie od pogody i pory roku oraz kondycji skóry.

A.D.: Odkąd weszło do naszej oferty multikorygujące serum z egzosomami używam go rano i wieczorem, ponieważ moja skóra potrzebuje silnej regeneracji. Wieczorem nakładam na nie jeszcze krem „Malina”. Mam potrzebę natłuszczania twarzy i otulania jej kosmetykami. W okresie zimowym dodaję do kremu serum do twarzy i pod oczy z serii „Ogórek” oraz wybraną formę retinoidów w postaci serum lub kremu. W pielęgnacji ciała skupiam się natomiast na olejkach eterycznych. W zasadzie stosuję je do różnych rzeczy – dodaję do kąpieli, podgrzewacza, czy wody, którą myję podłogi. Zapach olejków eterycznych bardzo mnie uspokaja. Jest formą aromaterapii.

Siostrzeńskie relacje są bardzo bliskie DNA marki. Obie wspieracie się w prowadzeniu biznesu i jesteście rodziną. Ponadto nazwa marki pochodzi od bogini Mokosz, opiekunki kobiecych spraw. Czym jest więc dla was siostrzeństwo? Wdrażacie tę ideę w wasze biznesowe działania?

A.D.: Siostrzeństwo jest dla mnie akceptacją różnorodności. My, kobiety, bywamy skrajnie różne, ale mimo tego możemy doceniać tę inność w sobie i dopełniać się nawzajem. Ten sposób działania wdrożyłyśmy też w struktury Mokosh. Jesteśmy szwagierkami, to prawda, ale też zupełnie różnymi osobami, z innymi kompetencjami czy mocnymi i słabymi stronami. Mamy wspólny cel, którym jest rozwój marki, wspieramy się w dążeniach do niego, nawzajem się edukując oraz dając sobie jasne informacje zwrotne o rzeczach, nad którymi powinnyśmy popracować.

A.R-D.: Myślę też, że nasza siostrzeńska siła leży w tolerancji. Mamy na koncie sukcesy i porażki, ale potrafimy się przed sobą przyznać do błędu, poprosić o wsparcie i wspólnie pomagać sobie w trudnych chwilach. Takie podejście do pracy przekazujemy też naszym współpracownikom. W biznesie stawiamy na ludzi i ich komfort pracy. Wydaje mi się, że to kobiece i siostrzeńskie cechy w rozwijaniu kariery zawodowej.

A.D.: Siostrzeństwo to też życzliwość. W okresie pandemii, gdy brakowało surowców, nawiązywałyśmy współpracę z konkurencją. Pomagaliśmy sobie, odsprzedając składniki, których ktoś miał w nadwyżce. W taki sposób przetrwaliśmy wspólnie jeden z najtrudniejszych od lat okresów w branży. Oczywiście, nadal rywalizujemy na rynku, ale to nie oznacza, że musimy rzucać sobie kłody pod nogi. Miejsca starczy dla każdego, a zdrowa konkurencja jest potrzebna i motywująca.

Przeczytaj inne artykuły