Przeczytasz w 6 min 25 mar 2024

„Niech nam się to siostrzeństwo upowszechnia!”

tekst: Martyna Zachorska
siostrzeństwo
Przeczytasz w 6 min

Przyjmujemy często, że nie ma potrzeby tworzenia nowych słów, gdy mamy już w języku coś, co pozwala oddać dane zjawisko. „Skoro mamy braterstwo, to po co nam siostrzeństwo”? No, chociażby po to, aby zauważyć to, co „po drugiej stronie płci” – mówi Maciej Makselon* w rozmowie z Martyną Faustyną Zachorską*.

Martyna Faustyna Zachorska: Marka Answear.LAB inicjuje akcję popularyzacji słowa “siostrzeństwo”. Wyznając zasadę “chcesz coś zmienić – zacznij od siebie”, blog modowy marki Answear.com deklaruje użycie tegoż wyrazu wraz z wieloma polskimi twórczyniami. Co ty, jako polonista, sądzisz o tej inicjatywie? Wszak wiadomo, że media pełnią kluczową rolę w upowszechnianiu pewnych postaw językowych.

Maciej Makselon: Myślę, że upowszechnianie słów w ten sposób ma wpływ na kształtowanie języka, może nie kluczowy, chyba że oczywiście coś stanie się viralowe. Wtedy te słowa czy konstrukcje językowe z reklam się faktycznie osadzają w języku. Jeśli chodzi o “siostrzeństwo”, to ono i tak jest już mocno osadzone w języku, i mnie to bardzo cieszy, ponieważ to jest bardzo ładne słowo.

Uważam, że to cenne, że pochylono się akurat nad nim, ponieważ mocno podkreśla wspólnotowość. Przesuwa też niejako ciężar w stronę „braterstwa”, które kojarzy się jednak z „braterstwem krwi” czy z braterstwem ludzkim. To pole semantyczne poszerza się, i służy nam do lepszego, pełniejszego oddawania rzeczywistości. Bo skoro człowiek człowiekowi bratem, to dlaczego człowiek człowiekowi nie może być siostrą?

Podobnie jak w przypadku feminatywów, wiele osób postrzega “siostrzeństwo” jako wyraz obcy polszczyźnie, zapożyczenie z angielskiego przyjęte na fali popularności ruchów feministycznych. A jednak wyraz ten, w odniesieniu do sióstr rodzonych, znajdziemy w Słowniku Języka Polskiego z 1916 roku. Pojawiał się również w kontekście wspólnot zakonnych i relacji między siostrami. Amerykański feminizm zaadaptował “siostrzeństwo” w kontekście niespokrewnionych ze sobą kobiet w latach 60. XX wieku, na fali kontrkultury i ruchów praw obywatelskich. Jednak potrzeba nazwania relacji przyjaciółek istniała znacznie wcześniej, również w Polsce – poetka, pisarka i emancypantka Narcyza Żmichowska mówiła o “posiostrzeniu”.

Na polu semantycznym „siostrzeństwo” rzeczywiście jest zapożyczeniem, tak jak zapożyczeniem jest chociażby to nowe znaczenie wyrazów „dedykowany” czy „kolaboracja”, chociaż oba wyrazy mieliśmy wcześniej w języku polskim, choć z innym znaczeniem. Tylko pojawia się pytanie – jaki to jest problem? Do mnie w ogóle nie przemawia argument, że coś jest zapożyczeniem, więc nie można tego używać. Przecież co najmniej 25 proc. wyrazów w języku polskim jest zapożyczonych z innych języków, ale my na to zupełnie nie zwracamy uwagi.

Mam taką teorię, że przeszkadzają nam te zapożyczenia, które po prostu… rozpoznajemy jako zapożyczenia. Nie przeszkadza nam „fryzjer”, nie przeszkadza nam „lotnisko” czy „metro” ani cała masa wyrazów codziennego użytku. Gdyby wyrugować zapożyczenia z polszczyzny, byłaby ona zdecydowanie uboższa. Naturalną rzeczą jest, że język się rozwija, również dzięki zapożyczeniom z innych języków. Zupełnie nie widzę w tym problemu. Jest zapożyczeniem – no i co?

Poza tym w tym podstawowym znaczeniu „siostrzeństwo” już w polszczyźnie funkcjonowało. Brzmi przepięknie „po naszemu”, trochę jak „macierzyństwo”. Może opisywać różne relacje, nie tylko te bliskie, może przecież odnosić się do uniwersalnej więzi ludzkiej, wspólnotowości. Pamiętajmy też, że „siostrzeństwo” ma korzenie prasłowiańskie, bowiem pochodzi od „siostry”, a ta z kolei od „sestry”. Zatem ten pierwiastek słowiański jest tutaj bardzo mocno obecny.

Czy postrzegasz “siostrzeństwo” jako wyraz o neutralnym zabarwieniu, czy może niesie on za sobą negatywne konotacje?

Dla mnie ma on zdecydowanie pozytywne konotacje, ponieważ zauważam w nim silny pierwiastek wspólnotowości, a ta przecież jest pozytywna. Przyjmujemy często, że nie ma potrzeby tworzenia nowych słów, gdy mamy już w języku coś, co pozwala oddać dane zjawisko. „Skoro mamy braterstwo, to po co nam siostrzeństwo”? No, chociażby po to, aby zauważyć to, co „po drugiej stronie płci”. Umówmy się, słowo „braterstwo” ma mocny komponent płciowy i nie da się go do końca pozbyć.

Zresztą, „siostrzeństwo” może ciekawie poszerzać perspektywę. Jestem daleki od twierdzenia, że język kształtuje rzeczywistość, ale zdecydowanie ma on wpływ na nasze myślenie. Pamiętam, że w dzieciństwie, a wychowywałem się głównie z matką i siostrą, a do tego później chodziłem do klasy humanistycznej, miałem wokół siebie tę perspektywę kobiecą. Moja mama często używała słowa „koleżankować się”…

O, to ciekawe, bo mnie ten wyraz kojarzy się z feministyczną awangardą lat 2000., coś w stylu “matronatu” i “nie daj Bogini”.

A dla mojej mamy było to zupełnie naturalne, siostra miała dużo koleżanek, przyprowadzała je do domu, to siłą rzeczy taka forma się przyjęła i nie miało to nic wspólnego z feminizmem. „Koleżankowanie się” funkcjonowało u mnie w domu całkowicie naturalnie i dziś myślę o tym, i tu pewnie polecę pewną kliszą genderową, z taką czułością i wdzięcznością. Zostało mi to w domu zaszczepione, choć pewnie nie z tej pozycji feministycznej. Ale to ma chyba mniejsze znaczenie.

Oczywiście, że tak. Swoją drogą często, również w kręgach przeciwnych “siostrzeństwu” pojawiają się głosy domagające się uwzględnienia na przykład perspektywy ojcowskiej w tekstach o wychowywaniu dzieci, o dodawanie wyrazu “ojcostwo” do wyrazu “macierzyństwo”. Widać więc, że potrzeba uwzględnienia tej perspektywy “upłciowionych” doświadczeń jest również tam.

Ta potrzeba jest naturalna. Funkcjonujemy w językowym dualizmie genderowym, i na przykład mężczyznom bardzo przeszkadza, kiedy nie uwzględnia się formy męskiej, czują, że tekst nie jest kierowany do nich. Dobrym przykładem są pielęgniarze, którzy zorganizowali się i wylobbowali sobie uwzględnienie formy „pielęgniarz” w ustawie o zawodach medycznych, ponieważ wcześniej funkcjonowała jedynie „pielęgniarka”.

Skoro tak nam przeszkadza brak formy męskiej, to dlaczego oburzamy się, kiedy kobiety chcą uwzględnienia form żeńskich? To jest po pierwsze hipokryzja, a po drugie – dlaczego ich to boli? Dlaczego komuś to przeszkadza, skoro jego i tak to nie dotyczy? Przecież to nie on będzie teraz „musiał uprawiać siostrzeństwo”. Jeśli chce – może spróbować, oczywiście. Ale po co protestować, skoro go to nie dotyczy?

Czy uważasz, że wyraz “siostrzeństwo” podkreśla wagę relacji między kobietami? Moim zdaniem ma ono pozytywny wpływ na wizerunek kobiecych przyjaźni. Zauważmy, że popkultura często przedstawia relacje kobiet jako trwałe jedynie pozornie, fasadowo – według tych przekazów kobiety nie mogą być prawdziwymi przyjaciółkami, bowiem “podświadomie” zawsze będą dla siebie rywalkami o względy mężczyzn. Mężczyźni z kolei dostępują zaszczytu prawdziwej przyjaźni, czyli braterstwa. Brat za brata skoczy w ogień i nigdy nie przedłoży relacji romantycznej nad przyjaźń. A przecież w rzeczywistości obie płcie tworzą trwałe i nietrwałe relacje, prawdziwe przyjaźnie i te, które z przyjaźnią nie mają nic wspólnego.

Tę asymetrię mamy na wielu obszarach, przykładowo mężczyzna prowadzący bujne życie erotyczne będzie nazywany samcem alfa, zaś kobieta robiąca to samo będzie określana „szmatą”. A przecież robią to samo, tylko różnica w odbiorze społecznym jest diametralnie różna. Absolutnie tego nie rozumiem, mogę tylko wkleić mem z człowiekiem wykonującym gest facepalmu.

No to co, niech nam się to siostrzeństwo upowszechnia – zarówno na poziomie językowym, jak i społecznym, życiowym.

Niech się upowszechnia!

Główna ilustracja: Magdalena Pankiewicz

Martyna Zachorska* – Popularyzatorka nauki i literatury. Autorka książki „Żeńska końcówka języka”. Magistra filologii angielskiej, absolwentka Wydziału Anglistyki UAM. Tłumaczka pisemna i konferencyjna szkolona w Dyrekcji Generalnej ds. Tłumaczeń Komisji Europejskiej.

Obecnie doktorantka na kierunku językoznawstwo w Szkole Doktorskiej Nauk o Języku i Literaturze UAM.

Maciej Makselon* – Odpowiadam za słowa, zdania, akapity i większe całości. Uczę, jak opowiadać historie, jak frazą projektować ludzkie emocje. Nie potrafię podejmować sensownych wyborów życiowych, czego wynikiem jest polonistyczne wykształcenie. Do redakcji książek używam memów, a w ramach gry wstępnej opowiadam o wariantywnych formach ortograficznych i zastosowaniu analizy samogłoskowej w budowaniu stosunku emocjonalnego do bohaterów.

Pracuję za dużo, ponieważ kot siedzi mi na kolanach, a dla ludzi zrzucających koty z kolan jest specjalne miejsce w piekle. To, że nie wierzę w piekło, nie ma żadnego znaczenia.

Przeczytaj inne artykuły