Vanda Novak

Dominika Nowak: Buty kocham całym sercem

Przeczytasz w 5 min

Podstawą filozofii mojego brandu jest świadomy produkt, czyli wysokiej jakości obuwie, wykonane z dobrych komponentów. Nie inwestuję kroci w marketing, który przykrywałby buty przerysowaną historią. Chcę, żeby projekty Vandy Novak były bohaterkami każdej kolekcji, jaką tworzę – mówi Dominika Nowak, wybitna polska projektantka butów, która ma na swoim koncie współprace z najwybitniejszymi domami mody oraz właścicielka marki Vanda Novak.

Czytaj dalej Dominika Nowak: Buty kocham całym sercem

Dagmara Rosiak: Chleb to towarzysz mojego życia

Przeczytasz w 8 min

Pasja i dobra energia naszej bohaterki przyciągnęły nas do Warszawy. Z Dworca Centralnego pędzimy od razu na Stary Mokotów, gdzie w swojej piekarni czeka na nas Dagmara Rosiak – dziennikarka, pasjonatka jedzenia i eksplorowania kulinarnego świata w poszukiwaniu różnorodnych smaków. Z gastronomią związana jest od kilkunastu lat.

Dagmara Rosiak od ponad dwóch lat jest właścicielką “Będzie Dobrze” – piekarni z dobrym chlebem i wyjątkowym sąsiedzkim klimatem. Miejscem stworzonym wspólnie z Borysem Roswadowskim, w którym pokazuje, że w wielkim mieście można poczuć urok małych miejscowości, gdzie wszyscy się pozdrawiają.

Zanim usiądziemy wspólnie do stołu, spędzamy cudowny czas w miejscu stworzonym przez naszą bohaterkę. To lokalna piekarnia oferująca pieczywo i wypieki własnego wyrobu, gdzie kupimy prawdziwy chleb, którym można zajadać się bez końca, nietuzinkowe drożdżówki oraz inne słodkości i delikatesy. Wszystko tu powstaje z sercem, ogromną pasją i na oczach gości. Czekając w kolejce można zobaczyć pracę przy chlebie. Można też napić się wyśmienitej kawy, a od wczesnej wiosny usiąść przy stoliku przed lokalem i delektować się tym wszystkim, co daje to miejsce. A warto dodać, że obok obłędnie dobrego chleba, piekarnia Dagmary oferuje wyjątkową serdeczność i zaraża pozytywną energią właścicielki. Puls tego miejsca jest wyjątkowy.

Wpadasz raz i wiesz, że tu wrócisz. 

Zabieramy z piekarni prawie wszystkie dostępne tu wypieki i jedziemy zjeść wspólnie śniadanie do domu Dagmary. Nasza bohaterka od urodzenia mieszka w Warszawie. Jej mieszkanie mieści się rzut beretem od piekarni, co przy intensywnym trybie życia i pracy na pełnych obrotach ułatwia bardzo logistykę. W drzwiach wita nas pies Orion, którego Daga i Borys adoptowali pół roku temu. W środku czeka na nas nakryty stół. Zaparzamy pyszną herbatę, szykujemy wspólnie drugie śniadanie i zaczynamy rozmawiać.

Opowieści Dagmary są tak wciągające, że na chwilę zapominamy o jedzeniu. Nasza bohaterka opowiada nam o dzieciństwie, marzeniach i ich realizacji. O ludziach i chlebie, który, tak jak bliscy i przyjaciele, jest ważnym towarzyszem w jej życiu. I o tym, że nieważne, co cię spotka, będzie dobrze! 

Co dzisiaj wspólnie zjemy?

Spotykamy się w porze drugiego śniadania, a ono jest dla mnie z reguły słodkie. Chcę, abyście spróbowały dwa nasze chleby. Pierwszy to klasyk – chleb wiejski na pszennym zakwasie i kilku rodzajach mąk. Jest tam pszenica, żyto i trispa, czyli mąka pradawna, która daje bardzo fajny orzechowy posmak i zapach. Wprowadziliśmy ją do naszej receptury dość niedawno, aby jeszcze mocniej podkręcić smak naszego chleba klasycznego. Drugi chleb to japońska chałka hokkaido, tak zwany shokupan. Mleczno – maślany chleb, który ma mniejszą zawartość cukru, niż nasza tradycyjna chałka. Można go jeść na słodko i na słono. Mam filozofię pokazywania wypieków z rożnych stron świata, więc w piekarni nie zamykamy się na jeden styl. Do pieczywa mamy masło, twaróg ze Strzałkowa, pastę pistacjową z białą czekoladą. Jest też mój ulubiony smak dzieciństwa, czyli twarożek waniliowy z malinami.

Są i wspomniane słodkości.

Mamy tu przekrój naszych różnych wypieków. Drożdżowy zawijaniec na shokupanie, który dzięki japońskiej chałce długo pozostaje miękki i świeży.  “Kazimierkę”, czyli ciastko na cześć Kazika, naszego jedynego seniora w zespole, który stworzył tę drożdżówkę. To wypiek w stylu kopertowym z kruszonką, w środku którego zamykamy zazwyczaj twaróg z odrobiną skórki pomarańczowej dla podbicia smaku i jakiś owocowy dodatek. Dziś spróbujemy “Kazimierkę” ze śliwką. Jest wegańska drożdżówka w stylu skandynawskiej cynamonki z dodatkiem pieprzu. W Skandynawii używają bardzo delikatnego pieprzu, my poszliśmy w stronę wietnamskiej odmiany, aby nadać drożdżówce cytrusowy posmak. Do tego mamy trzy rodzaje naszych śniadaniowych ciastek: finansjerkę, czyli babeczkę migdałową na palonym maśle, w stylu francuskim, ciasteczka pistacjowe wypiekane na mące pistacjowej i francuską babkę cytrynową z makiem.

Mieszkasz od urodzenia w Warszawie?

Jestem Warszawianką od pokoleń. Wychowałam się tutaj i z małymi przerwami mieszkam całe życie.  Moja część rodziny pochodzi z Łodzi oraz z Osmolina, wioski między Łodzią a Warszawą. Co roku w wakacje, w okresie dzieciństwa, jeździłam na wieś, gdzie były zwierzęta, sady, pola. Pomimo, że jestem mieszczuchem, to od samego dzieciństwa wychowywano mnie w nurcie dbania o produkty, bo widziałam, ile rodzina w Osmolinie poświęca czasu na uprawę warzyw, zboża i owoców, a potem na zbiory. Rano wychodzili na pole i widzieliśmy się dopiero wieczorem.

Jak kulinarnie wspominasz okres dzieciństwa?

Zawsze lubiłam jeść, bo w mojej rodzinie celebrowało się jedzenie i wspólne posiłki. Pamiętam kolacje na wsi, kiedy spotykaliśmy się w kilkanaście osób przy suto zastawionym stole i dzieliliśmy się wrażeniami po całym dniu. W Warszawie natomiast dużo chodziłam po restauracjach z mamą, która mnie sama wychowywała. Moja mama miała takie przeświadczenie, że chce mnie uczyć życia przez smakowanie i przez podróże. I robiła to najlepiej na świecie!

Pamiętasz coś z tych kulinarnych podróży po Warszawie?

W 2001 roku otworzyła się w Warszawie na ulicy Żurawiej taka restauracja “Compagnia del Sole”. Z mamy znajomymi, którzy też mieli dzieci, chodziłyśmy do tego miejsca na brunche. I tam można było wybrać makaron, jaki tylko chcesz, z dodatkami, na jakie tylko masz ochotę. Dla dziesięcioletniej dziewczynki było to doświadczenie przypominające wyjście do wesołego miasteczka, tylko w wersji kulinarnej. Poznałam wtedy między innymi smak mozzarelli, buraty, rukoli czy ukochanych karczochów. 

Więc kulinarnie mam zupełnie skrajne wspomnienia z dzieciństwa. Na wsi była pajda chleba z masłem i cukrem lub twaróg z malinami czy truskawkami. W Warszawie zajadałam się croissantami maczanymi w kakao. Te różne od siebie smakowe światy wspaniale wpłynęły na moje kulinarne życie, bo od razu zostało mi pokazane, że różnorodność jest fajna i nie ma rozróżnienia na coś, co to jest dobre, a co jest złe w kuchni. Będąc dzieckiem doświadczyłam całego spektrum smaków i myślę, że to mnie zbudowało w kontekście kulinarnym, bo nigdy nie byłam zamknięta na żadne smaki. 

Dlaczego chleb?

To jedyna rzecz, której jedzenie nigdy mi się nie znudziło. W dzieciństwie, gdy spędzałam czas na wsi, ulubioną rzeczą był wspomniany chleb z masłem i cukrem. Nie musiałam jeść nic innego, tylko owoce i chleb z cukrem. Jak kojarzę święta tak do 20 roku życia, jedyną rzeczą jaką jadłam, był chleb z masłem, pierogi z kapustą i grzybami na Boże Narodzenie, a na Wielkanoc jajka z majonezem. Chleb to towarzysz mojego życia, z którym nie umiałabym się pożegnać. A co jest “śmieszne”, będziecie pierwsze, którym to powiem, ale od kilku miesięcy jestem badana pod kątem uczulenia na gluten. 

Mało zabawny chichot losu. 

Przez ostatnie dwa lata moja dieta to był głównie gluten, bo nie miałam czasu robić obiadów. Więc rano kawka, ciasteczko, bułeczka koreańska, drożdżówka w każdym tygodniu, pieczywo w każdym tygodniu. Od października praktycznie nie jem nic z glutenu, bo mocno się duszę. Cały czas nie do końca odkryto, co mi jest. Aktualnie zwracam się w kierunku medycyny chińskiej i holistycznego podejścia do zdrowia, więc jest duże prawdopodobieństwo, że to przewlekły stres tak bardzo osłabił mój organizm. Zatem ostatnie miesiące to ciągła obserwacja i diagnoza. I tak, jak całe życie nie zważałam na to, co jem, bo lubiłam mega dużo rzeczy smakować, teraz jem głównie lekkostrawne produkty. A chleb spożywam tylko przy specjalnych okazjach, więc jest to bardzo nowa sytuacja dla mnie. Pomimo, że nie jem teraz pieczywa, to zdałam sobie sprawę, że dalej lubię nim karmić i to jest też fajne. Pozostał mi też zapach świeżego chleba, który uwielbiam. 

Jakimi wartościami kierujesz się, prowadząc piekarnię?

Remontując piekarnię własnymi siłami i zasobami, stwierdziliśmy z Borysem, że na pewno będziemy chcieli traktować gości piekarni trochę, jak w domu. Zostałam wychowana w nurcie goszczenia i celebrowania, więc od początku zachowuję się tak, jakbym zapraszała gości piekarni właśnie do stołu. Myślę, że to jest główna filozofia prowadzenia firmy od strony relacji z gośćmi. Jestem za tym, aby być miłym i kulturalnym, a przy tym szczerym. Gdy jesteśmy prawdziwi, ludzie to czują i oddają nam tę szczerość. 

Obserwując cię w piekarni podczas pracy, widzimy twoją otwartość na ludzi i ciekawość.

Jestem bardzo otwarta i uważam, że ludzie są dobrzy i że wszyscy chcemy dla siebie jak najlepiej i z taką domeną żyję. Co prawda, mocno się zweryfikowała, odkąd jestem już starsza, ale trochę piekarnia przywróciła mi wiarę w człowieka, bo jak same zauważyłyście, przychodzą do nas fajni ludzie, którzy też są otwarci na drugiego człowieka. Wierzę w dobrą energię i w to, że dobrzy ludzie się przyciągają. Wychodzi na to, że gdzieś tam na siebie wpadamy w tym wielkim świecie i z tą zasadą, mam nadzieję, będę żyła jak najdłużej, bo wydaje mi się, że i tak jest dużo powodów do stresu. A mając pracę, która sprawia nam radość, fajnie robić to z poczuciem spokoju i radości właśnie, zatem staram się jej sobie dostarczać na różne sposoby.

Zawsze obok twoich opowieści o jedzeniu pojawia się drugi człowiek.

Rzeczywiście, a to dlatego, że fajne chwile warto celebrować z kimś, z kim można się tym podzielić. Całe życie kojarzę stół, że kiedy przy nim siedzę i jest on pełen jedzenia, to nigdy nie jestem tam sama. Kiedy przebywam w domu, potrzebuję mieć gości, przyjaciół, bliskich. Pierwsze lata z Borysem, a znamy się już 8 lat, toczyły się wokół stołu. Nieustannie przy nim siedzieliśmy, rozmawialiśmy i jedliśmy. Samotnie uwielbiam za to chodzić do restauracji. Dalej traktuję to jako pracę, więc tutaj lubię być skupiona na tym, co jem i wolę nie mieć dodatkowych bodźców. Poza tym, to dla mnie zawsze ciekawa obserwacja, jak obsługiwana jest jedna osoba, czy kelnerzy zwracają na nią bardziej uwagę, a z reguły nie do końca tak nie jest. Z mojej perspektywy takie osoby warto bardziej docenić, chociażby za to, że mają odwagę wybrać się same do restauracji.

Coś cię ostatnio zachwyciło?

Ogromnym doświadczeniem dla mnie było zabranie mojej mamy do dwugwiazdkowej restauracji w Londynie “The Clove Club”. Było to piękne doznanie, ponieważ zawsze to mama zabierała mnie w super miejsca i mi je pokazywała. Teraz role mogły się odmienić i to ja mogłam sprawić jej radość. Pierwszy raz widziałam ją tak wzruszoną i to było super. A w samej restauracji zachwyciła mnie niesamowita komunikacja między całym zespołem. Podchodząc do naszego stołu, mieli informacje od siebie, o czym z nami rozmawiali, aby pociągnąć dalej rozmowę. Jak stamtąd wróciłam, miałam taką myśl, aby to wprowadzić u siebie, żeby było takie poczucie, że niby wszyscy wszystko wiedzą, ale w taki kulturalny sposób. Jest to dość trudne do osiągnięcia za ladą sprzedażową, ale wierzę, że jest możliwe i coraz bliższe w moim miejscu. 

Po dwóch godzinach spędzonych w piekarni mam wrażenie, że twoi goście czują się, jakby przychodzili do dobrych znajomych!

Wszystko zmieniło się w kwietniu ubiegłego roku. Pierwszego kwietnia, w prima aprilis, stwierdziłam, że to już jest najwyższy czas, żeby wyjść zza lady i zdjąć maskę pt. “wesoła dziewczyna na kasie”, bo jednak przez 1,5 roku prowadzenia piekarni i stania na sprzedaży, bardzo dużo wkładałam energii, aby być właśnie energiczną, radosną, uśmiechniętą, nawet, jak miałam gorszy dzień i naprawdę dużo mnie to kosztowało.

Pierwszego kwietnia stwierdziłam, że wyjdę do gości, pokażę, jaką jestem osobą dla najbliższych – bezpośrednią, ciekawą, szczerą, więc bez skrupułów zaczęłam pytać każdego, kim oni są, co robią w życiu, jak tu się pojawili. Przez 1,5 roku nigdy nie poruszałam z nimi innych tematów, jak wypieki i skupiłam się jednak na sprzedaży. Stwierdziłam, że prima aprilis będzie fajnym przyczynkiem do zmiany, a w razie czego, jeśli moi goście tego nie zaakceptują, to obronię się i powiem “prima aprilis.” I byłam w szoku, bo ani razu nie musiałam użyć tych słów. Po prostu wyszłam zza lady, zaczęłam zagadywać każdego po kolei, bez żadnego problemu, by przejść na ty, jeśli poczułam, że te osoby są na totalnym luzie. Tamtego dnia poczułam, że swoją energią przyciągam tych wszystkich ludzi.

Co tobie daje jedzenie?

Przede wszystkim radość. Jedzenie łączy ludzi. A w podróży w jakiś sposób ułatwia nam komunikację i nawet, jeśli nie możemy porozumieć się w tym samym języku, to przy wspólnym stole w niewytłumaczalny sposób bardzo się otwieramy.

To co, jemy?

Jemy!

Marka Answear.LAB w nowej odsłonie

Przeczytasz w 5 min

Kolekcja specjalna Sisterhood Treasure to zupełnie nowa odsłona marki Answear.LAB. Wyjątkowej modzie, w której dominuje power dressing oraz wyrazisty minimalizm, towarzyszy ważna i budująca kobieca narracja o siostrzeństwie. O wyróżnikach najnowszej kolekcji opowiada Agnieszka Pruchnik, brand director Answear.LAB oraz Sylwia Jaskulska, główna projektantka marki. 

Czytaj dalej Marka Answear.LAB w nowej odsłonie
Kategorie RozmowyOpublikowano

W imię naszych babek i prababek

Przeczytasz w 4 min

Młoda dziewczyna pod koniec spotkania autorskiego zadała mi pytanie, a ja odpowiadałam na nie przez chwilę klucząc. Nie miałam dla niej dobrych wieści. Pytała przecież, czy między moimi bohaterkami-chłopkami istniało coś takiego, jak siostrzeństwo, a odpowiedź na to pytanie wcale nie jest prosta.

Czytaj dalej W imię naszych babek i prababek